piątek, 19 września 2014

JAMES. ROZDZIAŁ 1– "ALFARD"

JAMES. ROZDZIAŁ 1– "ALFARD"

Jeśli James miał powiedzieć, co sądzi o wielogodzinnej jeździe pociągiem w towarzystwie młodszego brata, zapewne byłoby to słowo tortura. Przedziały bowiem były zapełnione do granic możliwości, a wielu uczniów nie zajęło jeszcze miejsca. Dlatego James był zmuszony siedzieć w przedziale z Albusem i Rose, którzy dyskutowali zaciekle o tym, do którego domu przydzieli ich Tiara Przydziału i coś o nauczycielach i lekcjach. Jamesowi nie chciało się nawet ich słuchać, wyłapywał tylko czasem jakieś zdania i wygłaszał na ich temat złośliwe komentarze. Z czasem i to mu się znudziło, więc zaczął gapić się w okno, podziwiając widoki i krajobrazy, które zmieniały się w zaskakującym tempie.
Przez cały czas zastanawiał się, gdzie był Fred. Nie widział się z nim od ostatniego spotkania na peronie 9 i ¾ pod koniec czerwca, a tego dnia nie próbował go nawet szukać, ponieważ i tak spotkaliby się w pociągu. Fred już dawno powinien go znaleźć siedzącego w przedziale. Jedynym dobrym powodem, dla którego jeszcze go nie było i nie gadał jak najęty o tym, jak pojechał z wujem George'm i ciocią Angeliną do Włoch, mógłbyś fakt, że pewnie sam czekał na to, aż on go znajdzie.
James westchnął, ubolewając nad głupotą kuzyna i zarazem najlepszego przyjaciela i wstał ze swojego miejsca. Dopiero gdy otworzył drzwi, został zauważony przez Albusa i Rose.
- Gdzie idziesz? - zapytał brat.
- Ach, dzieci. Wy spokojnie możecie sobie rozmawiać, ale dorośli mają swoje sprawy do załatwienia.
Szczególnie podkreślił fakt, iż jest od nich starszy i dzięki temu może robić to, na co ma ochotę. Potem wyszedł z przedziału i ruszył na poszukiwania Freda.
Przepychając się łokciami przez niezadowolony tłum uczniów, natrafił na osobę, której za wszelką cenę spotkać nie chciał. Nagle cały sens jego poszukiwań wyparował, kiedy tylko walnął łokciem w nos chłopaka, ubranego w zielone szaty.
- Mistrz gracji z ciebie, Potter – zironizował Ślizgon, łapiąc się za nos i rzucając Jamesowi wściekłe spojrzenie.
- Taa, dzięki, Malfoy. Miałem nadzieję, że twoja byźka będzie bardziej znośna z nosem mojego autorstwa.
James wyszczerzył się w stronę Scorpiusa Malfoya. Można by długo rozprawiać nad tym, dlaczego ta dwójka się nie tolerowała, ale lepiej powiedzieć tylko, że to sprawka pewnego soku dyniowego, blond włosów i dwóch tygodni pastowania podłogi szczoteczkami do zębów. Więcej wyjaśnień brak, choć pewnie coś by się znalazło. Jednak to było tylko zwykłe powitanie. Chwilę później obaj parsknęli śmiechem i odwrócili się bez słowa, wracając do poprzednio wykonywanych czynności.
James doszedł do końca pociągu i postanowił się zatrzymać. Stamtąd miał najlepszy widok na cały pociąg. Zmrużył oczy, żeby lepiej widzieć i starał się wypatrzyć Freda. Nie było to łatwe, bo miał on rude włosy, tak samo jak reszta Weasley'ów. Marchewkowowłosych czarodziejów było na tyle wielu, że ciężko było rozpoznać, kto jest kim. James mógłby przysiąc, że rozpoznał Molly oraz Louisa, ale po Fredzie ani śladu.
Korytarz zwolnił się trochę, ale nagle powstaa wrzawa, bo dwie rudowłose osoby przeciskały się przez uczniów, nie zważając na części ciała pozostałych. Za wszelką cenę pragnęli przedostać się na koniec pociągu. Byli to Fred, a jakże, i jego młodsza o rok, czyli w wieku Jamesa, siostra Roxanne. Oboje z szerokimi uśmiechami na twarzy i zdyszani rzucili się na Jamesa i niemal siłą wepchnęli go do ostatniego przedziału, upadając na podłogę.
- Co was napadło? - zapytał obolały James, masując tył głowy, którym walnął w drewnianą część siedzenia.
Roxie i Fred trzęśli się ze śmiechu i nie byli w stanie wydusić z siebie żadnego normalnie brzmiącego słowa. James mógłby dać słowo, że za chwilę się rozpłaczą, a właściwie już zaczynali płakać.
Wtedy właśnie nastąpił wybuch. Rodzeństwo Weasley'ów jeszcze bardziej zaczęło się śmiać (o ile to było możliwe) i wciąż taczali się po podłodze, nie zwracając uwagi na śpiącą osobę na siedzeniu obok.
James usłyszał wściekłe krzyki, a potem śmiechy uczniów, więc postanowić wyjrzeć, żeby zobaczyć, co się stało. Roxie i Fred chcieli go powstrzymać, ale chłopak nawet nie zdążył wstać, a drzwi przedziału otworzyły się z hukiem, a w nich stanęła trójka wściekłych chłopaków i  dziewczyna. Jeden z nich, ten na środku, miał potargane i pokryte sadzą włosy oraz twarz, zupełnie jakby coś w niego wybuchnęło. Drugi miał na sobie ściekająca zieloną maź, a trzeci – miąższ z dyni z pestkami. Dziewczyna piszczała, ponieważ jej szata była cała w różowej gumie do żucia. Wszyscy byli wściekli niczym stado rozjuszonych byków, którym dym leci z nosów jak w kreskówkach.
- P-pasuje wam to – powiedział James.
Próbował się powstrzymać, trzeba mu to przyznać. Starał się. Ale mu się to nie udało i parsknął, po czym dostał takiego ataku śmiechu, że ledwo rejestrował oczami, co się działo wokół niego. Zagłuszany był tylko przez chichoty uczniów na zewnątrz przedziału i Roxie oraz Freda.
- CZY WY... CZY WY W OGÓLE ZDAJECIE SOBIE SPRAWĘ, CO ZROBLIŚCIE?! - ryknął najpotężniejszy z nich, ten od miąższu z dyni.
- Te plamy są nie do usunięcia – załkała Gumowa Panna w tym samym czasie.
W tym samym czasie śpiąca kobieta, opierająca się o ścianę, zmieniła pozycję i wydała z siebie przeciągłe mruknięcie. Potem znów pogrążyła się we śnie.
- Ch-chyba nie chcecie się kłócić przy nowej pani profesor? – powiedziała w końcu Roxie, opanowując się jako pierwsza.
- Skąd wiesz, że to profesorka? - zaciekawił się jej brat.
- Tak jest napisane – wyjaśniła, wskazując na złotą tabliczkę z napisem: PROFESOR ALFARD SHADE.
Czwórka poszkodowanych zrobiła się czerwona ze złości, szczególnie chłopak z jasnymi włosami na środku.
- Dobra, chodźcie... policzymy się z nimi później – warknął przez zęby, piorunując spojrzeniem śpiącą kobietę. - To jeszcze nie koniec.
Wszyscy czworo odeszli chwiejnym krokiem, a do otwartych drzwi podszedł Scorpius Malfoy, kręcąc głową i uśmiechając się z politowaniem.
- Jesteście żałośni.
James zareagował pierwszy.
- Przyznaj, że ci się podobało. Powstrzymywałeś się z całych sił, żeby się nie roześmiać – powiedział, posyłając mu znaczące spojrzenie.
- NO WŁAŚNIE NIE – odparł oburzony Malfoy.
Zaraz obok Ślizgona pojawili się Albus i Rose. Chłopak z niedowierzaniem spojrzał na starszego brata, a potem na Roxanne i Freda.
- To wy im to zrobiliście? - zapytał z niedowierzaniem. - Jak mogliście...
Nie zdążył dokończyć, a wszyscy troje podnieśli się i usiedli na siedzeniach, jak na cywilizowanych ludzi przystało, otrzepując z szat kurz. Patrzyli na siebie nawzajem, jakby się naradzając w myślach.
- Nie my, to Malfoy – powiedzieli chórem.
- Mnie to tego nie mieszajcie! - krzyknął wściekły Scorpius.
- Co tu robicie, dzieciarnia, tak w ogóle? - zaczął James podejrzliwie.
- Zajęli nam przedział – wyjaśniła pospiesznie Rose. - Moglibyśmy wejść do waszego? Jest w miarę pusty, a śpiącej profesorce nie będziemy przeszkadzać, obiecujemy.
Albus spojrzał na nią, czując się zdradzony. Nie chciał tak tego ujmować i być zdanym na łaskę brata, który i tak już dokuczał mu do granic możliwości.
- Jasne, nie krępujcie się.
James się wyszczerzył, a Al poczuł, jak pieką go policzki. Nie patrząc w stronę brata, usiadł obok Roxie i Rose. Scorpio usiadł za to obok Fred i Jamesa, co zdziwiło chłopaków, jak również dziewczyny znajdujące się w przedziale.
- Macie jeszcze trochę miejsca, a ja nie mogłem nic znaleźć – wyjaśnił pospiesznie Malfoy, patrząc gdzieś w dal. - To nie tak, że chcę tu z wami siedzieć czy coś.
- Jasssne – mruknął James, szturchając Freda, na co oboje uśmiechnęli się do siebie.
- Nie było w tym nic śmiesznego – warknął jakby obrażony Ślizgon, odwrócony do nich tyłem.
Wszystkich zdziwiło to, że zobaczył ich, choć nawet nie patrzył w tamtą stronę, na co też zareagowali uśmiechami. Scoprius był nieco nadęty, więc uznali, że pewnie nikt nie chciał ustąpić mu miejsca. Malfoy'owie mieli to po prostu we krwi, tak mówił Harry swoim dzieciom. Ale jakim dupkiem by się nie okazał, były dwie opcje. Albo trzymać się od niego z daleka, albo się z nim zaprzyjaźnić. Pierwsza w sumie była dobra, ale los chciał, że James chodził z nim niemal na wszystkie zajęcia i byli z tego samego roku, więc unikanie nie było możliwe. Przyjaźnienie się z Malfoy'em nie uśmiechało się Potterom i Weasley'om, szczególnie znając historię szkolną Harry'ego, Hermiony i Rona z Draconem. Ale. Zawsze jest jakieś ale. Scorpius mimo zachowania dupka, mówił czasem mądre rzeczy. Rzadko, ale jednak.
Dopiero wtedy wszyscy mieli okazję przyjrzeć się śpiącej kobiecie. Mimo nieco męskiego imienia, od razu dało się poznać, że opisywało nową profesorkę w Hogwarcie. Jednak zwykle nikt dorosły, oprócz pani sprzedającej przekąski, nie jeździł do szkoły pociągiem, a w szczególności nauczyciele. Kobieta spała niezwykle twardym i równym snem. Była wysoka, dało się to poznać, mimo że skuliła się do snu, i szczupła. Miała jasną, niemal bladą, cerę i czarne falowane włosy, upięte w wysoki kucyk. Jej szata zdawała się wymięta i nieco wyblakła, przez co można podejrzewać ją o niechlujstwo, jednak każdy wiedział, że kryło się za tym coś innego. Wszystko wskazywało na to, że nawet pod czujnym spojrzeniem sześciu par oczu nie zamierzała się obudzić, więc rozmawianie o niej pewnie nie sprawiłoby jej problemów.
- Myślicie, że nie żyje? - odezwał się w końcu James.
- Przecież oddycha – powiedziała trzeźwo Rose.
- Może udaje? - zaproponował Al.
Roxie, która siedziała najbliżej, przyjrzała jej się, po czym szturchnęła palcem w policzek, a wszyscy na chwilę wstrzymali oddech. Kobieta nawet się nie poruszyła. Głowę nadal miała skierowaną w stronę ściany, przez co nie można było odczytać niczego z jej twarzy. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
- Nie wydaje mi się  - stwierdziła Roxie - poza tym... dlaczego stajemy?
Jamesowi zdawało się, że pociąg jechał wolniej od kilku chwil, i nie mylił się. Teraz stanęli na dobre. On, Fred, Malfoy, Roxanne, Albus i Rose wyjrzeli za drzwi przedziału.
- Chyba ktoś wsiada – stwierdził zaintrygowany Albus.
- Sam na to wpadłeś? - zażartował James. - No to gratuluję spostrzegawczości.
Al zamroził go wzrokiem. Nic mu nie odpowiedział, choć miał w zanadrzu kilka dobrych odzywek, po których jego brat mógłby żałować zadarcia z nim. Tata powiedział mu, żeby nie dał się tak łatwo sprowokować i zamierzał go posłuchać.
Pozostali uczniowie zaczęli wychodzić ze swoich przedziałów i tłoczyć się na korytarzu.
- Co się tam dzieje... - zastanawiał się James na głos, patrząc podejrzliwie na tłum, przez który zdawał się ktoś przeciskać.
Dopiero po chwili dobiegł ich niski głos:
- Proszę się uspokoić i zająć swoje miejsca! Proszę nie robić zamieszania!
- Jak sądzicie, kto to? - zapytał Fred z wiecznie widniejącym na jego twarzy uśmieszkiem.
W tej samej chwili dostrzegli wreszcie ponad głowami uczniów trzy surowe twarze, a zaraz potem wyłoniły się ich szaty.
- Och, to Aurorzy z Ministerstwa – powiedziała Rose, zasłaniając ręką usta. - To niedopuszczalne, żeby zatrzymywali pociąg. Nie mają prawa.
Wszyscy weszli z powrotem do przedziału, widząc i słysząc złość i powagę Aurorów. Nie chcieli im się narażać, nawet nie wiedząc, czego chcą.
- Skąd wiesz? - zainteresował się James.
- Wasz tata jest jednym z nich i nie wiecie? - zdziwiła się dziewczynka, a James tylko wzruszył ramionami i gestem dał jej znak, żeby kontynuowała. - No więc jest wiele zasad, które obowiązują Aurorów, w tym nietykalność do niepełnoletnich czarodziejów. Zwykle sprawdza się jedynie ich opiekunów. Kiedyś była zasada, że każdy uczeń przed wejściem do Hogwartu był poddawany wielu zabiegom i jeśli żaden z nich nie miał na sobie działania czarnej magii, został wpuszczany do szkoły. Ale to naruszało prywatność uczniów i czuli się niekomfortowo... więc nakaz wycofano.
Drzwi rozsunęły się i trzasnęły z hukiem. W nich stanął muskularny mężczyzna o siwych włosach i z wieloma bliznami na twarzy. Najpierw tylko stał i patrzył na każdego po kolei obecnego w przedziale.
- Wstać – nakazał, a wszyscy posłusznie, choć z niechceniem, zrobili to.
Wyjął różdżkę z szaty i wypowiedział długie i nieznane nikomu z obecnych zaklęcie, a potem wskazywał nią w stronę najpierw Albusa, potem Rose i Roxanne, Malfoya, Freda, Jamesa i profesor Shade. Po prześwietleniu wszystkich, przyglądał się podejrzliwie swojej różdżce przez jakiś czas.
- Ma pan zgodę na robienie tego? - wypalił James w końcu.
- Co powiedziałeś? - warknął Auror z grymasem niezadowolenia na twarzy.
Chłopak przełknął ślinę.
- No... czy ma pan zgodę? Podobno wasze przepisy zabraniają naruszania prywatności uczniów.
- Ale nie zabraniają nauczyć paru zasad małego smarkacza – odparł, łapiąc Jamesa za nadgarstek i wykręcając go lekko, podnosząc do góry. - Rozumiesz?
Chłopak szybko pokiwał głową.
- Pytałem, czy rozumiesz, smarkaczu? - kontynuował czarodziej, trzymając swoją różdżkę niebezpiecznie blisko twarzy Jamesa. - Gdzie zniknęła twoja arogancja?
Rodzeństwo Weasley'ów, Rose, Albus i Scorpius myśleli, że zaraz chłopakowi się oberwie. Mężczyzna, który go trzymał na cierpliwego nie wyglądał, raczej na zmęczonego i wkurzonego, takiego, który zdolny był do zaatakowania ucznia Hogwartu. Ale nawet jeśli chciałby zrobić coś takiego, nic z tego nie wyszło.
- Nie waż się dotykać chłopca – usłyszeli.
W jednej chwili ręka Jamesa została wyrwana z uścisku Aurora, a on sam cofnął się o kilka kroków, ponieważ został przykryty czarną peleryną i magiczna siła odepchnęła go do tyłu, wskutek czego uderzył plecami w drzwi przeciwległego przedziału i osunął się na podłogę.
- Skoro cię, przyjemniaczku, nie nauczono cierpliwości, to może nie powinieneś zostawać czarodziejem, co? - powiedział drwiący, donośny i lekko zachrypnięty głos. - A może ci poduszkę kupić, żebyś to na niej się wyżywał?
Do mężczyzny podbiegli dwaj inni i wszyscy trzej zszokowani patrzyli na profesor Shade, która stanęła w obronie chłopaka.
- JAK ŚMIAŁAŚ ZAATAKOWAĆ AURORA?! - ryknął mężczyzna z siwymi włosami. - Wiesz, czym to grozi?!
Alfard Shade wzruszyła jedynie ramionami, nic sobie nie robiąc ze wściekłości czarodzieja.
- Nie. A może powiecie mi, czym grozi znęcanie się nad dzieckiem? - zapytała beztrosko. - Nie jestem pewna, ale to chyba poważniejsza zbrodnia.
Mężczyzna miał mord w oczach, ale zdołał się powstrzymać przed rzucaniem się na nią. Został powstrzymany przez swoich towarzyszy.
- Następnym razem proszę się opanować – powiedział jeden.
- Nawzajem – odpowiedziała arogancko kobieta.
Trzej Aurorzy zniknęli z pola widzenia dzieci z przedziału.
- To ja może odprowadzę panów do wyjścia? - zaoferowała profesor Shade i z walizką w ręku poszła za czarodziejami z Ministerstwa.
Gdy zamknęły się za nią drzwi, szóstka dzieci nadal nie mogła wyjść z wrażenia śmiałości i siły kobiety. Ktoś tak porywczy będzie ich nowym nauczycielem? Przecież ona rzuciła tamto zaklęcie bez wypowiedzenia formułki. Musiała być naprawdę dobra w tym, co robi i pewnie stoczyła wiele walk.
I właśnie w tamtym momencie pociąg ruszył, a oni zdali sobie sprawę, czego będzie uczyć ich nowa pani profesor.
Z ust Jamesa wydobyło się pełne podziwu:
- Łał.

-------------------

Oto rozdział numer Jeden i początek historii, drodzy państwo! :D Taki trochę na luzie, trochę akcji, trochę wyjaśnionych relacji. Mam nadzieję, że się podoba i liczę na komentarze :)

czwartek, 18 września 2014

PROLOG

Kilka słów na początek. Moje opowiadanie zaczyna się podczas końca "Insygniów śmierci", czyli 19 lat w przyszłość, gdy Albus Severus (syn Harry'ego) pierwszy raz pójdzie do Hogwartu. Prolog jest umiejscowiony dokładnie w momencie, gdy Ginny i Harry odprowadzają dzieci na peron 9 i 3/4. Wiem, iż większość z was czytała go, jednak prosiłabym o zrobienie tego ponownie... chociażby w celu odświeżenia sobie pamięci. :D Zapraszam:


PROLOG

Jesień nadeszła tego roku niespodziewanie. Poranek września był rześki i złoty jak jabłko, a opary z rur wydechowych i oddechy przechodniów skrzyły się w powietrzu jak pajęczyny, gdy przechodzili przez hałaśliwą ulicę, kierując się w stronę poczerniałego od sadzy, wielkiego budynku dworca. Dwie wielkie klatki grzechotały na szczycie wyładowanych wózków, które pchali rodzice, a zamknięte w nich sowy pohukiwały z oburzeniem. Rudowłosa dziewczynka wlokła się smętnie za braćmi, ściskając rękę ojca.
- Już niedługo i ty pójdziesz do szkoły – pocieszył ją Harry.
- Tak, za dwa lata – jęknęła Lily. - Ja chcę teraz!
Ludzie rzucali zaciekawione spojrzenia na sowy, gdy cała rodzina przepychała się przez tłum w kierunku bariery między peronami dziewiątym i dziesiątym. Poprzez otaczający ich zgiełk dobiegł Harry'ego głos Albusa: jego synowie znowu powrócili do sprzeczki, którą rozpoczęli w samochodzie.
- Ja nie chcę! Nie będę w Slytherinie!
- James, znowu zaczynasz? - skarciła syna Ginny.
- Ja tylko powiedziałem, że on może tam trafić – odrzekł James, szczerząc zęby do młodszego brata. - Przecież to nic strasznego. Może być w Slyt...
Urwał, napotkawszy spojrzenie matki, i zamilkł. Stali już przed barierą. James zerknął trochę wyzywająco na młodszego brata, chwycił za rączkę wózka, który do tej pory pchała matka, i popędził nim prosto na barierkę. Chwilę później zniknął.
- Ale będziecie do mnie pisali, co? - zapytał natychmiast Albus, wykorzystując czasową nieobecność brata.
- Codziennie, jeśli chcesz – odpowiedziała Ginny.
- Nie codziennie – odparł szybko. - James mówi, że większość uczniów dostaje od rodziców przeciętnie jeden list na miesiąc.
- W zeszłym roku pisaliśmy do Jamesa trzy razy w tygodniu – powiedziała Ginny.
- I nie musisz wierzyć we wszystko, co on ci opowiada o Hogwarcie – wtrącił Harry. - Twój brat lubi sobie pożartować.
Wszyscy czworo złapali za rączkę wózka i ruszyli naprzód, nabierając szybkości. Gdy byli już przy samej barierce, Albus skrzywił się ze strachu, ale do zderzenia nie doszło. Wynurzyli się na peronie numer dziewięć i trzy czwarte, zasnutym gęstym, białem dymem buchającym z czerwonej lokomotywy Ekspresu Hogwart. Niewyraźne postaci tłoczyły się w tych białych oparach, w jtórych zniknął James.
- Gdzie oni są? - zapytał z niepokojem Albus, gdy szli peronem w stronę pociągu.
- Nie bój się, zaraz ich znajdziemy – zapewniła go Ginny.
Ale w gęstych oparach trudno było rozróżnić twarze. Oderwane od ludzi głosy brzmiały nienaturalnie donośnie. Harry'emu zdawało się, że usłyszał, jak Percy robi komuś wykład na temat przepisów użycia mioteł, więc rad był, że nie musi się zatrzymywać...
- To chyba oni, Al – powiedziała nagle Ginny.
Z mgły wyłoniły się cztery postacie stojący przy ostatnim wagonie. Harry, Ginny, Lily i Albus rozpoznali ich twarze dopiero, gdy do nich podeszli.
- Cześć – zawołał Albus z wyraźną ulgą.
Rose, już ubrana w nowiutką szatę uczniów Hogwartu, powitała go promiennym uśmiechem.
- Więc udało ci się zaparkować? - zapytał Harry'ego Ron. - Bo mnie tak. Hermiona nie wierzyła, że zdam egzamin na mugolskie prawo jazdy. Myślała. Że będę musiał rzucić na egzaminatora zaklęcie Confundus.
- Wcale nie – powiedziała Hermiona. - Bezgranicznie w ciebie wierzyłam.
- Prawdę mówiąc, ja go rzeczywiście skonfundowałem – szepnął Ron Harry'emu, gdy razem ponieśli kufer Albusa i klatkę z swoją do wagony. - Zapomniałem o tym bocznym lusterku. A czy to takie ważnie? Zawsze mogę użyć zaklęcia superczujnikowego.
Wrócili na peron i zastali Lily i Hugona, młodszego brata Rose, rozprawiających z ożywieniem o tym, do którego domu trafią, gdy w końcu i oni pójdą do szkoły.
- Jak nie trafisz do Gryffindoru, to cię wydziedziczymy – powiedział Ron. - Ale nie nalegam.
- Ron!
Lily i Hugo zaśmiali się, ale Albus i Rose mieli poważne miny.
- On tylko tak żartuje, przecież go znasz – powiedziały chórem Hermiona i Ginny.
Uwagę Rona pochłonęło już coś innego. Zerknął znacząco na Harry'ego i pokazał na coś głową. Gęsta para rozwiała się na chwilę i jakieś pięćdziesiąt jardów od nich wyłoniły się z niej trzy postaci.
- Zobaczcie, kto tam stoi.
A stał tam Draco Malfoy z żoną i synem, w czarnej pelerynie zapiętej pod szyją. Włosy trochę mu się przerzedziły, co uwydatniało ostro zakończony podbródek. Jego syn był tak podobny do niego, jak Albus do Harry'ego. Draco spostrzegł, że Harry, Ron, Hermiona i Ginny patrzą na niego, ukłonił się sztywno i odwrócił.
- A więc to jest ten mały Scorpius – mruknął pod nosem Ron. - Rose, musisz być od niego lepsza we wszystkim. Dzięki Bogu odziedziczyłaś inteligencję po matce.
- Na miłość boską, Ron! - powiedziała Hermiona, trochę rozbawiona, ale i trochę rozeźlona. - Musisz od razu napuszczać ich na siebie? Jeszcze nawet nie są w szkole!
- Masz rację, przepraszam – odrzekł Ron, ale nie mógł się powstrzymać, by nie dodać: - Ale za bardzo się z nimi nie zaprzyjaźniaj, Rose. Dziadek Weasley nigdy by ci nie wybaczył, gdybyś weszła za mąż za czarodzieja czystej krwi.
Harry rozejrzał się jeszcze raz po peronie, tknięty nagłym przeczuciem. Zauważył czarny psi ogon znikający wśród ludzi i obłoków pary. Mógłby przysiąc, że należał on do wielkiego zwierzęcia, które przemieniło się w człowieka, wtapiając w tłum. Harry uśmiechnął się, ponieważ natychmiast przyszedł mu na myśl Syriusz. Tak, z pewnością chciałby, żeby był z nim tego dnia. Nie sądził, że zwykły pies przypomni mu o ukochanym ojcu chrzestnym. Nie myślał o nim od wielu lat, ale w tamtej chwili dziękował za to wspomnienie. Dzięki niemu wiedział, że jego życie toczyło się dalej.
Ginny widząc enigmatyczny uśmiech męża, położyła mu rękę na ramieniu.
- Hej!
Pojawił się James. Pozbył się już swojego kufra, sowy i wózka i najwyraźniej kipiał od nowin.
- Teddy tam jest – powiedział jednym tchem, wskazując przez ramię na kłęby pary za sobą. - Właśnie do widziałem! I zgadnijcie, co robi! Całuje się z Victorie!
Spojrzał ze złością na dorosłych, najwyraźniej zaskoczony ich brakiem reakcji.
- Nasz Teddy! Teddy Lupin! Obściskuje się z naszą Vicotire! Naszą kuzynką! Zapytałem go, co robi..
- Przerwałeś im? - żachnęła się Ginny. - Jesteś taki sam jak Ron...
- … a on mi powiedział, że ją odprowadza! I żebym spływał! Całuje się z nią! - dodał, jakby obawiał się, że nie wyraził się jasno.
- Och, byłoby cudownie, gdyby się pobrali! - szepnęła Lily. - Teddy stałby się naprawdę członkiem naszej rodziny!
- Już i tak przychodzi na obiad cztery raz w tygodniu – zauważył Harry. - Może po prostu zamieszka z nami i będzie spokój, co?
- No pewnie! - zawołał z entuzjazmem James. - Mogę nawet spać z Alem... Teddy mógłby zająć mój pokój!
- Nie – powiedział stanowczo Harry – ty i Al zamieszkanie w jednym pokoju dopiero wtedy, kiedy zechcę, by zdemolowano mi dom.
Spojrzał na stary, wysłużony zegarek, który kiedyś należał do Fabiana Prewetta.
- Dochodzi jedenasta, wsiadajcie.
- I nie zapomnij ucałować od nas Neville'a! - powiedziała Ginny, ściskając Jamesa.
- Mamo, przecież nie mogę całować profesora!
- Przecież go dobrze znasz...
James spojrzał wymownie w górę.
- Tutaj tak, ale w szkole jest panem profesorem Longbottomem. Nie mogę wejść na lekcje zielarstwa i powiedzieć, że chcę go ucałować...
Kręcąc głową nad głupotą matki, dał upust swoim uczuciom, kopiąc Albusa w łydkę.
- To do zobaczenia, Al. Uważaj na testrale.
- Myślałem, że są niewidzialne! Sam mówiłeś, że są niewidzialne!
Ale James tylko parsknął śmiechem, po czym pozwolił się matce pocałować, uściskał ojca i wskoczył do szybko zapełniającego się pociągu. Pomachał im od drzwi i wkrótce zobaczyli, jak pędzi korytarzem, szukając swoich przyjaciół.
- Testrali nie trzeba się bać – powiedział Albusowi Harry. - Są to bardzo łagodne stworzenia, nie ma w nich nic strasznego. Zresztą i tak nie będziecie jechać do szkoły powozami, tylko popłyniecie łodziami.
Ginny pocałowała Albusa na pożegnanie.
- Zobaczymy się na Boże Narodzenie.
- Trzymaj się, Al – powiedział Harry, gdy syn przytulił się do niego. - Pamiętaj, że Hagrid zaprosił cię w przyszły piątek na herbatkę. Nie zadawaj się z Irytkiem. Nie wyzywaj nikogo na pojedynek, dopóki się nie nauczysz, jak to się robi. I nie daj się prowokować Jamesowi.
- A jak trafię do Slytherinu?
To ostatnie zdanie wypowiedział szeptem, a Harry wiedział, że tylko sam moment rozstania zmusił go do zdradzenia, jak bardzo się boi.
Przykucnął, tak że twarz Albusa znalazła się trochę wyżej od jego twarzy. Spośród trójki dzieci tylko Albus odziedziczył oczy po Lily.
- Albusie Severusie – powiedział tak cicho, że nie usłyszał tego nikt prócz Ginny, a ona taktownie udała, że macha ręką do Rose, która już wsiadła do wagonu – nosisz imiona po dwóch dyrektorach Hogwartu. Jeden z nich był Ślizgonem i prawdopodobnie najdzielniejszym człowiekiem, jakiego znałem.
- Ale powiedz, że nie...
- Jeśli tak się stanie, to Slytherin zyska wspaniałego ucznia. Dla nas to nie ma znaczenia, Al, ale jeśli ma znaczenie dla ciebie, to będziesz mógł sam wybrać Gryffindor. Tiara Przydziału weźmie to pod uwagę.
- Naprawdę?
- Tak było w moim przypadku.
Nigdy tego swoim dzieciom nie mówił i teraz dostrzegł zdumienie na twarzy Albusa. Ale po chwili wzdłuż czerwonego pociągu zaczęły trzaskać drzwi i rozmazane w białych oparach postacie rodziców rzuciły się w stronę wagonów: nadszedł czas ostatnich pocałunków i przypomnień. Albus wskoczył do wagonu, a Ginny zatrzasnęła za nim drzwi. W najbliższych oknach tłoczyli się uczniowie. Wiele twarzy, zarówno w pociągu, jak i na peronie, zwróciło się w stronę Harry'ego.
- Na co oni się tak gapią? - zapytał Albus, który razem z Rose wystawił głowę przez okno przedziału.
- Nie przejmuj się – odrzedł Ron. - Na mnie. Jestem bardzo sławny.
Albus, Rose, Hugo i Lily wybuchnęli śmiechem. Pociąg ruszył, a Harry szedł peronem, patrząc na szczupłą twarz swojego syna, zarumienioną z emocji. Uśmiechał się, machając do niego, choć trochę mu było żal, że musi się z nim rozstać.
Ostatnie kłęby pary rozwiały się w jesiennym powietrzu. Pociąg wciąż powoli zniknął za zakrętem. Harry wciąż unosił rękę w geście pożegnania.
- Da sobie radę – powiedziała Ginny.
Harry spojrzał na nią, opuścił rękę i z roztargnieniem dotknął nią blizny na czole.
-Wiem.
Od dziewiętnastu lat blizna nie zabolała go ani razu. Wszystko było dobrze.

Początek

Witam wszystkich serdecznie na moim blogu o tematyce Harry'ego Pottera, a właściwie jego dalsze losy oraz jego rodziny i przyjaciół. Szczerze mówiąc, byłam nieco sceptyczna, co do wstawienia opowiadania, które napisałam (w końcu pisałam dla siebie) i nie gwarantuję, że każdemu się spodoba. Takim depresyjnym zdaniem kończę przemówienie. XD
Mam nadzieję, że nie zniechęciliście się tym moim skromnym przedstawieniem się. W każdym razie zapraszam serdecznie do czytania i mam nadzieję, że się spodoba. Choć nawet jeśli nie, zachęcam do komentowania.
Żegna się z państwem Phobos Deimos. Bez odbioru.