sobota, 25 października 2014

ALBUS. ROZDZIAŁ 2, CZĘŚĆ 2 – "CEREMONIA PRZYDZIAŁU"

ALBUS. ROZDZIAŁ 2, CZĘŚĆ 2 – "CEREMONIA PRZYDZIAŁU"

Albus zauważył zaciekawienie profesora jego osobą i zdenerwował się jeszcze bardziej. Mimo to przepchnął się przez stojących z przodu pierwszoklasistów i z ociąganiem usiadł na krześle. Powstrzymał chęć zamknięcia oczu i rozejrzał się po Wielkiej Sali. Nastała grobowa cisza, a wszyscy z zainteresowaniem wlepiali w niego ślepia, wyczekując. Tylko na co? Nie miał zielonego pojęcia. Poczuł skurcz w żołądku, gdy Tiara opadła mu na głowę, zakrywając czoło.
- O, kolejny Potter – przywitała się Tiara Przydziału. - Gdzie by cię tu przydzielić, co? Gryffindor? Slytherin?
Albus przełknął ślinę. Tak długo czekał na ten moment, a kiedy przyszło co do czego chciał uciec z Wielkiej Sali albo przynajmniej zwymiotować na świeżo wypolerowaną posadzkę.
- Z pewnością dokonasz wielkich czynów, jesteś też lojalny i szlachetny. Te cechy ceni się najbardziej w Gryffindorze.
Chłopak westchnął z ulgą.
- Jednak... - kontynuowała Tiara.
Jakie jednak? Co jednak? Przecież pasował do Gryffindoru, miał cechy Gryfona, czegóż chcieć więcej? Jakich dowodów? Skoro tak, to dlaczego nie słyszał jeszcze potężnego wrzasku „GRYFFINDOR”, a Gryfoni nie zaczęli wiwatować i skandować jego imienia?
- Co sądzisz o Slytherinie? Czy tam też nie trafiają wielcy czarodzieje... taak, silni i wielcy czarodzieje. Powiedz, nie chciałbyś zostać kimś sławnym? Slytherin mógłby ci to umożliwić - przekonywała Tiara. - Czy aż tak bardzo chcesz dostać się do Gryffindoru?
- T-tak – odpowiedział Albus po chwili namysłu. - Moi rodzice i brat... - zaczął, ale kapelusz nie dał mu skończyć.
- Myślisz, że twoi rodzicie i brat nie nadawali się do innych Domów? Twojego ojca na samym początku chciałem przydzielić do Slytherinu, ale on wybrał Gryffindor, jak pewnie wiesz. Twoja matka Ginewra jest z Weasley'ów, prawda? Każdy z Weasley'ów nadaje się na Gryfona. Co do twojej matki zastanawiam się, czy nie wybrałem pochopnie. Po kilku latach w Hogwarcie przybrała cechy rodowitego Ślizgona, jak przebiegłość czy spryt – opowiadała Tiara.
- A co z moim bratem? - zaciekawił się Albus.
- Również trudny orzech do zgryzienia. Wy, Potterowie, macie w sobie coś... niespotykanego. Przez setki lat kariery spotkałem się z różnymi czarodziejami, ale żadne nie pasowało tak samo dobrze to dwóch różnych Domów jak wasza rodzinka. Jesteś pewien, że nie chcesz wybrać Slytherinu?
- Chyba nie – odpowiedział Albus, ale bez przekonania. Sam już nie wiedział, w co ma wierzyć.
- Czy twoja niechęć do Slytherinu przysłoniła ci umysł czy tylko zaczepki brata? - zagaiła Tiara, niby to złośliwie, niby zaciekawiona.
- J-ja nie... To nie przez niego.
- Gryffindor ma już swojego Pottera. Chyba wyszłoby na jaw, że ich faworyzuję, skoro dam im dwóch. Wszystko przez to, że stworzył mnie Godryk, aj, aj, ciężkie życie. Może nawet stracę posadę.
Albus jednak już nie słuchał narzekań Tiary Przydziału. Zaczął gorączkowo myśleć o swoim bracie i o jego złośliwych uwagacg. Dlaczego śmiał się, że on mógł dostać się do Slytherinu, skoro sam miał taką możliwość? Czy rozmawiając z Tiarą bał się tak samo, jak on teraz? Wybrał Gryffindor ze strachu? Cała rodzina: ich tata i mama, wujek Ron i ciocia Hermiona, Teddy, Wesley'owie byli Gryfonami. Czy to aż taki wstyd, jeśli jedno z nich nie będzie kontynuowało rodzinnej tradycji? Czy bycie Ślizgonem jest aż tak złe?
- Cóż, wygląda na to, że nie zmienisz zdania – szepnęła zrezygnowana Tiara. - Nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć... GRYFF... - zaczęła Tiara, ale Albus przerwał jej spanikowany.
- Nie! Nie Gryffindor. Wybieram Slytherin. SLYTHERIN – oświadczył chłopak, pewnie akcentując każde słowo, szczególnie te ostatnie.
- SLYTHERIN! - ryknęła uradowana Tiara Przydziału. - Do widzenia, Albusie – powiedziała jeszcze, zanim profesor Flitwick podniósł ją do góry.
Gdy do Albusa doszło, co właśnie się stało, poczuł ulgę, która jednak szybko została zakłócona. Bowiem od strony stołu Ślizgonów rozchodził się tak potężny wiwat, że zagłuszał wszystko inne, łącznie z jękami rozczarowania Gryfonów ze stołu obok. Albus rozpromienił się, że tak radośnie go powitano i ruszył w stronę czarodziejów i czarownic ze Slytherinu, którzy skandowali nie tylko jego imię, ale zgodnie wrzeszczeli też:
- TAK! TAAK! MAMY POTTERA! MAMY POTTERA.
Albus dostrzegł przy stole Gryfonów zszokowanych kuzynów i kuzynki oraz innych nieznajomych uczniów. W tym Rose, która wyglądała na rozczarowaną, ale mimo to uśmiechała się zachęcająco. Albusowi zrobiło się jej żal, ale przecież i tak będą mogli spotykać się na lekcjach oraz po lekcjach, razem będą odrabiać prace domowe, najlepiej w bibliotece... Wtedy dostrzegł twarz swojego starszego brata, który patrzył na niego najpierw zdziwionym wzrokiem, ale zaraz przerodził się on w podejrzliwy. A na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmieszek. Odwrócił się i szepnął coś Fredowi na ucho, co usłyszał również Malfoy, siedzący plecami do Jamesa i walnął go książką po głowie. Starszy Potter odwrócił się, obrażony. Więcej nie spojrzał już na młodszego brata.
Albus usiadł przy innych pierwszorocznych Ślizgonach, którzy razem ze starszakami podawali mu dłonie na zmianę. Chłopak nie wiedział nawet, komu w danej chwili uścisnął dłoń, ale był szczęśliwy, że wszyscy tam cieszyli się z jego towarzystwa.
W końcu zaczepił go chłopak, siedzący naprzeciwko.
- Cześć, jestem Patrick Shawbury, miło poznać – przedstawił się szybko. - Ty jesteś ten Potter, racja? TEN Potter? - pytał, jakby nie dając wiary w to, że ma przed oczami jakąś sławną osobistość.
- To zależy... – odparł zmieszany Albus.
- No, syn Harry'ego Pottera! - wybuchnął w końcu Patrick. - Tego, który pokonał Voldemorta 19 lat temu? Rodzice mi opowiadali o tej bitwie... stary, twój stary jest legendą... Czy on...
- Starczy tego dobrego, Shawbury – powiedział wysoki czarodziej o kręconych czarnych włosach, klepiąc Patricka po ramieniu. - Możesz już być cicho. Zrozumiałeś czy napisać w liście z pieczątką? Jednak wątpię, czy twój PUPIL sobie z tym poradzi.
Młodszy czarodziej natychmiast się ulotnił, nawet nie oglądając się za siebie.
- Jesteś może... - chciał zapytać Albus, ale chłopak natychmiast mu przerwał.
- Prefektem Slytherinu – dokończył z sympatycznym uśmiechem, wskazując palcem plakietkę przyczepioną do szaty. - Tak, jestem. Nazywam się Sargas Lestrange. Na twoje szczęście ja tutaj rządzę, więc jeśli jesteś ze mną, nic ci nie grozi.
Albus zmarszczył brwi.
- Co miałoby mi grozić? - zapytał podejrzliwie.
- No wiesz, ci ze starszych klas mają swoje sposoby, żeby powitać młodszych – odparł, ale widząc zmieszaną minę chłopca, dodał nerwowo: - Pewnie sądzisz, że Slytherin nie jest zbyt przyjaznym miejscem, ale pomijając kilku wrednych uczniów, jest tu całkiem spoko. Zresztą sam się przekonasz. To taka wiadomość powitalna.
Zachichotał mrożącym krew w żyłach niskim głosem.
- Witaj w Slytherinie, Domu Najlepszych – odparł, wyciągając rękę do Albusa.
Ten uścisnął ją niepewnie, mrucząc:
- Albus Potter, miło mi.
- Nie denerwuj się tak, lekcje jeszcze się nie zaczęły – parsknął Sargas.
Albus odwzajemnił uśmiech.
- Czyli jednak mam czego się bać.
Potterowi udzielił się dobry nastrój chłopaka, który mimo że na pierwszy rzut oka wydawał się przerażający, okazał się całkiem miły.
Ślizgon machnął ręką, pokazując całą kadrę nauczycielską, mówiąc:
- Sam oceń.
Albus przyjrzał się osobom przy stole na końcu sali. Było w nim kilkoro nauczycieli, których nie rozpoznawał, jednak większość znał. Hagrida, który uczył Opieki nad magicznymi stworzeniami albo Neville'a Longbottoma, przyjaciela ojca, nauczyciela Zielarstwa, od czasu do czasu zjawiającego się na obiedzie u państwa Potterów. Z opowieści ojca oraz brata poznał jeszcze panią Hooch (z bystrym spojrzeniem i nastroszonymi włosami), Sybillę Trelawney (która ubierała się dość dziwnie, jak bezdomna), pana Flitwicka (który wprowadził ich do sali i był bardzo niski). Horacego Slughorna Albusowi udało się spotkać w rzeczywistości, ponieważ ojciec chłopca był jednym z jego ulubionych uczniów.
Najbardziej jego uwagę przyciągała para siedząca w kącie stołu, mężczyzna w niebieskich szatach oraz kobieta z czarnymi włosami w nieczarodziejskim stroju. Tę drugą osobę naturalnie poznawał z pociągu. Była to Alphard Shade, która powaliła Aurora z Ministerstwa jednym zaklęciem, żeby pomóc Jamesowi. Tak sądzili wszyscy tam obecni. Albus jednak miał własną teorię. Podejrzewał, że wcale nie chodziło o ratunek, a profesor Shade zdenerwowała się, kiedy nagle wyrwano ją ze snu. Czyn ten uznawał za bardziej samolubny niż heroiczny. Wcześniej nie mógł się jej przyjrzeć, ale w Wielkiej Sali widział w jej zachowaniu oraz twarzy coś niepokojącego, nie nosiła szaty jak każdy czarodziej i rozglądała się po pomieszczeniu jakby była tam pierwszy raz... albo czegoś lub kogoś szukała.
Profesor obok Shade wyglądał jak chodzący szkielet, miał brązową czuprynę i gawędził sobie z Hagridem, jakby byli przyjaciółmi od wielu lat.
Albus szturchnął Sargasa w ramię, pytając:
- Kim jest ten nauczyciel siedzacy obok Hagrida, ten chudy?
- Aaa, tamten? – odparł chłopak, wskazując palcem w miejsce, w którym siedział mężczyzna. - Zaciekawił cię, prawda? To Aneurin Bevan, uczy Transmutacji i jest chyba najlepszym nauczycielem, odkąd tylko się zjawił.
- Jest aż taki dobry? - zdziwił się Potter.
- Świetnie uczy, ale to nie jest powodem jego popularności. Jest najbardziej przyjazną i otwartą osobą w Hogwarcie. Nie da się go nie lubić.
- Od kiedy uczy?
- Niewiele. Zaledwie kilka lat. Nauczał, zanim zjawiłem się w szkole, tyle wiem. Ale ta kobieta obok... - zadrżał mu głos.
Podczas gdy Albus zajadał się udkami z kurczaka i innymi pysznościami oraz popijał wszystko sokiem dyniowym, Sargas ścisnął swój puchar z czerwonym sokiem tak mocno, że zbielały mu kostki. Potter posłał mu pytające spojrzenie. Nie zdążył zapytać, co z nią, ponieważ dyrektor, czyli mężczyzna z chytrym wyrazem twarzy i siwym zarostem, zastukał kilka razy łyżeczką w puchar, cierpliwie, aż w sali nie zrobiło się dostatecznie cicho. Wszyscy zwrócili głowy w jego stronę.
- Zapraszam do hymnu szkoły – powiedział, a Albus wątpił, czy uczniowie na końcu sali go usłyszeli, ponieważ on i Sargas ledwo mogli zrozumieć, co mówił.
Okazało się jednak, że każdy wiedział, o co chodzi, ponieważ jedni zaczęli wstawać, a inni nie. Większość Ślizgonów została na swoim miejscu, toteż Potter postanowił zrobić to samo. I wtedy się zaczęło... wycie, fałszowanie... okropne jęki – a okazało się, że to tylko hymn szkoły, który każdy śpiewał w różnych intonacjach i w swoim tempie. Chłopak zdołał zrozumieć słowa i po chwili nucił razem ze wszystkimi. Postanowił dostosować się do tempa Sargasa.

Hogwart, Hogwart, Pieprzo-Wieprzy Hogwart,
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Naucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziemy wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!

Dość nietypowy występ artystyczny dyrektor skomentował w następujący sposób:
- Nie ma nic lepszego dla uszu niż dźwięk młodych śpiewających najpiękniejszą piosenkę w całym czarodziejskim życiu.
- Czy on jest trochę...? - zaczął Albus, szturchając Sargasa w ramię.
- Szalony? - dokończył za niego chłopak. - Tak, najpewniej. Ale za to jaki silny.
Pottera zadowoliła ta odpowiedź.
- Jak zwykle mam dla was kilka ogłoszeń, zanim prefekci odprowadzą was do waszych dormitoriów – kontynuował staruszek, jakby ze znudzeniem. - Co tam jeszcze...? - powiedział i podrapał się po głowie, strącając tym samym na bok swój ogromny kapelusz. - Cóż nie pamiętam, co miałem wam przekazać, a zgubiłem karteczkę, gdzie miałem to wszystko zapisane.
Kilkanaście osób z całej sali zaśmiało się, w tym Slughorn, Shade oraz Hagrid. Pozostali patrzyli na siebie z zażenowaniem. Bevan zachichotał tylko i równie szybko się opanował, znów przywdziewając maskę powagi.
- Najważniejsze... w związku z incydentem z poprzedniego roku, Motomi Shinji zrezygnował ze swojej posady, a na jego miejsce zatrudniliśmy profesor Alphard Shade, która od jutra będzie uczyć was Obrony przed czarną magią – mówił, wskazując ręką czarnowłosą kobietę, która wstała i ukłoniła się sztywno z nerwowym uśmiechem na twarzy. - Niech was nie zrazi młody wiek, prawdziwe z niej ziółko. Mam nadzieję, że spełni się w roli nauczycielki w Hogwarcie.
Rozległy się zdawkowe oklaski i szepty uczniów, niektóre krytyczne, niektóre zachwycone.
- Jak oni mogli to zrobić?
Albus usłyszał obok swojego ucha oburzony szept. Rozejrzał się i zauważył chłopaka, siedzącego naprzeciwko stołu. Zwrócił się on w stronę prefekta Ślizgonów.
- Nie mów, że to akceptujesz, Sargasie. Profesor Motomi może nie był najprzyjemniejszy, ale jego sposób nauczania był nie do przebicia – mówił z ustami pełnymi czekoladowego puddingu. - Prawda, Maisey?
Szturchnął ramieniem chłopaka o nastroszonych włosach, które wyglądały jakby poraził go prąd. Miał on małe przestraszone oczy, a jego wyraz twarzy wskazywał na to, że nie spał co najmniej od kilku dni. Mimo to na jego twarzy gościł lekki uśmiech.
- Ja nie wiem... może... Motomi nie był zbyt... w ogóle nie był... – mówił powoli, zastanawiając się nad każdym słowem.
- Wiem – warknął Sargas do tego z jasnymi włosami, ignorując chłopaka o imieniu Maisey. - Ale co mogę zrobić? Nie mnie decydować, kogo wyrzucają z Hogwartu, a kto, choćby najbardziej niedoświadczony, zostaje zatrudniony.
- Ten poprzedni nauczyciel został wyrzucony? - zaciekawił się Albus.
- A tak, mały Potter – odparł chłopak z naprzeciwka, starając się opanować złość. - Czwarty rok w tej szkole, David Shawbury, poznałeś mojego głupiego braciszka. A ten tutaj to Maise Bromley, w skrócie Maisey – powiedział, wskazując kciukiem chłopaka z nastroszonymi włosami, który był zajęty rozmową z jasnowłosą dziewczyną. - Jest od ciebie rok starszy.

Albus przedstawił się i wyciągnął dłoń, ale David nawet nie raczył jej uściskać, tylko zignorował ten gest, zacisnął zęby i widząc, że prefekt Ślizgonów już nic mu nie odpowie, znów zaczął patrzeć na dyrektora, który kontynuował przemowę.

--------------------------

Rozdział Numer Dwa jest skończony. :D Wyszedł trochę długi, ale mam nadzieję, że to wam nie przeszkadza. Co o nim sądzicie? Przypadł wam do gustu? Czy wręcz przeciwnie? Chętnie przyjmę krytykę oraz każdy inny komentarz, byleby zaczęło się tu coś dziać. XD Tak więc oceniajcie, komentujcie, dajcie znać znajomym. Bye. 

czwartek, 23 października 2014

ALBUS. ROZDZIAŁ 2, CZĘŚĆ 1 - "CEREMONIA PRZYDZIAŁU"

ALBUS. ROZDZIAŁ 2, CZĘŚĆ 1 – "CEREMONIA PRZYDZIAŁU"

Rose i Albus przecisnęli się przez resztę uczniów, już ubranych w swoje mundurki, którzy z szybkością wyścigowych mioteł wysiadali z Ekspresu Hogwart na stację Hogsmeade. Chłodny wiatr był orzeźwiający i dodawał sił po wielogodzinnej jeździe pociągiem. Latarnie oświetlały ciemną ulicę, która zlewała się w jedno razem z pociągiem i z ciemnymi ubraniami uczniów. Albus zauważył swojego brata Jamesa, który został popchnięty łokciem przez jakiegoś niemożliwie wysokiego chłopaka, który udawał, że tego nie zauważył i z podniesioną dumnie głową razem z dwoma kolegami wsiadł do powozu, który miał zająć James, razem z Scorpiusem Malfoyem i ich kuzynem Fredem. Roxanne akurat nie było w pobliżu, więc pewnie poszła spotkać się z koleżankami. Powóz odjechał, a brat Albusa wyglądał jakby chciał go zniszczyć wzrokiem, powstrzymywany jedynie przez Malfoya. Bo nawet Fred przyglądał się groźnie odjeżdżającym chłopakom. Wszyscy troje wsiedli do następnego powozu, który odjechał sam z siebie, nie ciągnięty przez żadne magiczne stworzenia.
Albus odetchnął z ulgą. Brat przez cały rok straszył go testralami, magicznymi stworami przypominającymi konie, które ciągnęły powozy szkolne, ale przecież obaj bracia nie mogli ich zobaczyć, ponieważ nie byli świadkami niczyjej śmierci. No... widzieli jak tchórzofretka Lily nie wyrobiła na zakręcie, chcąc złapać szczura, i walnęła w kamienną ścianę w ich domu, ale to chyba się nie liczyło. Ich tata mógł je zobaczyć i kiedyś im o nich opowiadał, a Jamesa bardzo to zainteresowało. Nagle do głowy Albusa przyszła dziwna myśl. Skoro jego brat nie mógł zobaczyć testrali, to skąd wiedział o nich aż tyle? Świadomość, że James widział czyjąś śmierć, wydała się Albusowi nieprawdopodobna, więc natychmiast porzucił ten pomysł.
Nagle przed chłopcem wyrosła potężna sylwetka, a on szybko cofnął się do tyłu.
- Chyba cię nie przestraszyłem? - powiedział mężczyzna niskim głosem wyrażającym zmartwienie. - Cholibka, wybacz, nie chciałem.
Albus wyszczerzył się, gdy usłyszał znajomy głos, a potem światło latarni oświetliło przyjacielską twarz, którą pokrywała gęsta warstw brązowej brody z szarym paskiem na środku oraz długie włosy.
- Witaj, Hagridzie – przywitał się ze szczerą ulgą – nie przestraszyłeś mnie, po prostu... nie poznałem cię – próbował wytłumaczyć się Albus.
Rose pomachała wielkiemu zarośniętemu mężczyźnie.
- Dobry wieczór, Hagridzie.
- Co prawda przytyło mi się ostatnimi czasy... – kontynuował, klepiąc się po wystającym brzuchu przykrytym przez płaszcz. - No, ale nieważne. Pamiętasz o moim zaproszeniu na herbatkę? Mam nadzieję, że rodzice ci przekazali... Wszyscy możecie do mnie wpaść, jeśli zechcecie. Upichcę ciasto dla wszystkich – tłumaczył Hagrid, żywo gestykulując.
- Z przyjemnością, dziękujemy – odparła Rose, uśmiechając się szeroko.
Zza wielkiego Hagrida wyłoniła się czarnowłosa kobieta, która spała w ostatnim przedziale i która najprawdopodobniej będzie ich nową nauczycielką. Na imię jej było Alphard Shade.
- Przepraszam, że przeszkadzam – przerwała im taktownie. - Hagridzie, możemy chwile porozmawiać?
- Jasne, do zobaczenia, dzieciaki – powiedział Hagrid i nachylił się w stronę kobiety.
Wymienili kilka zdań, po czym mężczyzna poklepał profesor Shade po ramieniu, śmiejąc się serdecznie, a ona odwróciła głowę, zażenowana.
Albus i Rose wymienili spojrzenia, ale nawet nie zdążyli pomyśleć, co było powodem tego zachowania, ponieważ Hagrid podniósł ręce do góry, krzycząc basowym głosem po raz kolejny:
- Pirszoroczni! Pirszoroczni tutaj! Chodźcie, pirszoroczni.
Wskazał ręką, w której trzymał latarnię, kierunek i razem z profesor Alphard Shade na czele ruszyli w stronę jeziora, a za nimi podążała zaciekawiona delegacja pierwszoroczniaków, w której uczestniczyli również Albus oraz Rose.
W przystani stało pełno łódek bez wioseł. Do pierwszej i największej wsiadł Hagrid razem z profesor Shade, a do następnych zaczęli wsiadać nieprzekonani co do tego pomysłu uczniowie. Każda łódka wyposażona była w latarnię, dzięki której można było zobaczyć, gdzie się stąpa. Gdyby było całkowicie ciemno, na pewno ktoś wpadłby do wody, ale dzięki światłu tak się nie stało. Albus naliczył dokładnie siedem łódek (nie wliczając tej Hagrida i Shade), które mieściły trzy, ewentualnie cztery osoby. On wylądował w łódce z Rose i nieznajomym chłopakiem z ciemnymi włosami.
Światła latarni, trzymanych w każdej łodzi, odbijały się w ciemnym jeziorze.. Albus włożył rękę do zimnej wody, w to miejsce, gdzie znajdowało się odbicie się księżyca w kształcie rogalika. Właśnie w tej samej chwili usłyszał, jak ktoś z sąsiedniej łódki mówił:
- Znacie historię o tym, że w tym jeziorze żyje ogromny kraken? Brat mi mówił. Podobno to Godryk Gryffindor, który był animagiem i zamienił się w tego stwora, żeby pilnować swojego ukochanego Hogwartu. Super, nie?
Dla Albusa wcale nie tak super. Natychmiast wyjął rękę w wody. Nie mógł sobie wyobrazić, że znajdował się właśnie na środku jeziora, w którym żyła podwodna bestia, która gdyby tylko chciała, mogła zmieść ich wszystkich z powierzchni ziemi. Nie ma co, niemiła wizja. Chłopaka pocieszył zapierający dech w piersiach widok zbliżającego się zamku. Było tam wiele wież i stożkowe dachy, w oknach paliły się pojedyncze światła, ale blask bił z kilku rzędem ustawionych okien. Pewnie była to Wielka Sala, w której miała odbyć się uczta oraz Ceremonia Przydziału.
Albusowi nagle zrobiło się gorąco. Znów zaczął zastanawiać się nad tym, co może się stać. A mogło się stać się wiele. James od wielu miesięcy droczył się z nim, że może dostać się do Slytherinu, który według starszego brata nie był dobrym domem, tylko takim dla snobów, tchórzy albo dupków. Albus wiedział, że nie zaliczał się do żadnej z tych grup... prawdopodobnie. Co by się stało, gdyby jednak Tiara Przydziału uważała, że bardziej nadaje się do Slytherinu, a nie Gryffindoru? Niby jego tata powiedział mu, że sam może wybrać dom. Ale czy to nie byłoby oszustwo? Jak sama nazwa wskazywała, Tiara Przydziału sama miała przydzielać uczniów o odpowiednich cechach, do domu, który najbardziej je ceni. Może akurat on miał z siebie więcej ze Ślizgona niż z Gryfona?
Pierwszoroczni wyszli z łódek i udali się w stronę zamku schodami, prowadzącymi w górę. Prędko znaleźli się przy bramie do zamku, której pilnowały dwa kamienne anioły. Skłoniły głowy przed Hagridem i Shade, którzy wprowadzili uczniów na teren szkoły. Minęli szklarnię, weszli głównym wejściem do środka budynku i ruszyli w stronę Wielkiej Sali. Zatrzymali się przed ogromnymi drzwiami, przy których czekał na nich niski czarodziej w eleganckiej szacie, trzymający w ręku zwój.
Hagrid pomachał wszystkim na pożegnanie i zniknął za drzwiami, a profesor Shade wyparowała gdzieś o wiele wcześniej, nikt nawet nie spostrzegł kiedy.
- Ekhem... ekhem... - chrząkał niski profesor, próbując uciszyć wrzawę wśród uczniów, którzy zaczęli szeptać między sobą podekscytowani i zniecierpliwieni.
Czarodziej w końcu się poddał i wyjął zza pazuchy różdżkę, przyłożył ją do gardła, szepcząc kilka słów i zaczął mówić:
- Witam, młodzi czarodzieje, w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Natychmiast wszyscy zamilkli i zwrócili głowy w stronę profesora.
- Nazywam się Filius Flitwick i w tym roku to właśnie mi dano zaszczyt pierwszego spotkania z wami. Nie będę zbędnie przedłużał, ponieważ jestem świadom, że jesteście głodni i nie możecie doczekać się Ceremonii Przydziału, niekoniecznie w tej kolejności. W Hogwarcie są cztery domy, do których możecie zostać wybrani – są to Ravenclaw, Gryffindor, Hufflepuff i Slytherin. Każdy z nich ma nauczyciela-opiekuna, który od teraz będzie waszym nowym rodzicem, w przenośni, naturalnie. Ja jestem opiekunem Reaveclawu i jest jeszcze trzech innych, którzy mają ostateczne zdanie w dawaniu wam kar, szlabanów, nagród oraz punktów. Za złe zachowanie punkty są odejmowane i można dostać szlaban, a za dobre – będą przyznawane. Ten dom, który zdobędzie pod koniec roku szkolnego najwięcej punktów, wygra Puchar Domów, dlatego lepiej starajcie się i zachowujcie, jak należy. Uczcie się pilnie.
Tymi słowami profesor Flitwick zakończył swoją przemowę, różdżką otworzył drzwi (ponieważ klamka była dla niego nieco za wysoko) i schował ją w kieszeni płaszcza. Na krótkich nogach zaczął niezwykle szybko iść do przodu. Wielka Sala była obszerna i długa. Cztery stoły należące do każdego Domu zajmowały większość miejsca, zaczynały się niemal przy samej ścianie, gdzie mieściły się drzwi wejściowe, i ciągnęły się aż do początku schodków, po których wchodziło się i zaraz natrafiało się mównicę, a za nią na ustawiony w poprzek stół nauczycielski. Zamiast sufitu widać było sklepienie nieba, odzwierciedlające pogodę na zewnątrz, czyli czarne bezchmurne niebo i potężny księżyc w kształcie rogalika. Kilka metrów nad stołami unosiły się setki zaczarowanych świec, więc sala była dobrze oświetlona. Można było zauważyć też przymocowane do ścian święcące lampiony.
- No, dalej, nie zatrzymujcie się – powiedział profesor Flitwick, gdy pierwszoroczni zaczęli zwalniać, rozglądając się na wszystkie strony jak szaleni, chcąc zobaczyć jak najwięcej szczegółów w Wielkiej Sali.
U podnóży schodów stało drewniane krzesło, a na nim leżała stara zniszczona tiara. Obok niego znajdował się niewielki stołek. Nowi uczniowie ustawili się w kilka rzędów za długimi stołami oraz nieco przed stołem nauczycieli. Albus zorientował się, że nie ma obok niego Rose, którą zobaczył z przodu. W sumie dobrze, że jej nie było, ponieważ zaczął się trząść ze zdenerwowania i oddychać nierówno.
Tiara otworzyła usta i zaczęła śpiewać, co zdziwiło wszystkich pierwszorocznych. Z zaskoczenia Albus zapomniał całkiem o strachu i wsłuchał się w słowa piosenki:

Jam jest tiara niepozorna
Wiem więcej niż na to wyglądam
Jestem bardzo wiarygodna
Lepsza niż najlepsza sonda
Gdy założysz mnie na głowę
I na wylot cię tu przejrzę
Ja ci prawdę wtedy powiem
Twoje cechy se obejrzę
Wylądujesz w Gryffindorze
Gdzie jest prawość i szlachetność?
I odważny być tam może
Jestem Tiara, ja mam pewność
Wielkie czyny ci pisane?
Slytherin swe drzwi otwiera
Bądź ambitnym, nie baranem
Dla sprytnego przyjaciela
Zawsze miejsce się tam znajdzie
Hufflepuff gości wiernych i cierpliwych
Może tam swój los odnajdziesz?
Pracowitych i lojalnych, i uczciwych
U Puchonów tylko znajdziesz
Ravenclaw ma za to swój intelekt
Tu nauka wiedzie prym
Wieli duch w tak młodym ciele
Choć głupota nie jest niczym złym
Krukoni wolą jednak mieć u siebie
Tylu mądrych,
Ile gwiazd na niebie
A gdy osiem się tam spotka
I wybije ta godzina
Przeciwności losu też napotkasz
To nie Twoja będzie wina
Więc uważaj, nie bądź sam
Dziś to wróg twój, jutro brat
Jestem Tiara, pewność mam
Bo z Hogwartu każdy rad
Więc się szykuj
Wszystko przemyśl
Nie oszukuj
Tylko pomyśl
Wad i zalet nie mów swych nikomu
Bo to od ciebie zależy
W jakim wylądujesz domu

Gdy piosenka dobiegła końca, rozległy zdawkowe oklaski, ale profesor Flitwick natychmiast uciszył uczniów i rozwinął pergamin, który od początku trzymał w ręku.
- Teraz będę po kolei wyczytywał wasze nazwiska z listy. A osoba, którą wyczytam, podejdzie i usiądzie na krześle. Wtedy ja nałożę jej na głowę Tiarę Przydziału – powiedział, pokazując drugą rękę stary kapelusz, leżący na krześle, niepozorny, wyglądający na taki, który by nigdy nie zaśpiewał ani się nie odezwał.
Pierwszoroczni niepewnie pokiwali głowami na znak zrozumienia, a w całej sali zapadła głucha cisza, którą przerwał Filius Flitwick.
- Greta Johnson – wyczytał i podreptał szybko w stronę krzesła i stanął na stołku obok, trzymają w ręku Tiarę Przydziału.
Niska dziewczynka z blond lokami podeszła niepewnie i usiadła na krześle. Gdy tylko kapelusz zetknął się z jej czołem, jakby tknięty zaklęciem, ożył i ryknął na całą salę:
- HUFFLEPUFF!
Ze strony stołu Puchonów rozległy się oklaski. Flitwick podniósł Tiarę, a Greta podreptała w stronę wiwatujących uczniów z uśmiechem na ustach.
- Rose Weasley – odparł niski czarodziej.
Rose przełknęła ślinę i stanęła naprzeciwko krzesła, rozglądając się po sali. Napotkała zachęcające uśmiechy kuzynów z Gryffindoru oraz Albusa, który starał się być spokojny. Usiadła na krześle, a Tiara Przydziału zakryła jej oczy. Zastanawiała się, gdzie przydzielić dziewczynę. Trwało to kilka długich sekund pełnych napięcia, aż w końcu padła decyzja:
- GRYFFINDOR!
Albus i Rose spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się w tym samym momencie, jak wśród Gryfonów rozniósł się potężny ryk wiwatów i oklasków. Od razu dało się poznać, kto miał najwięcej siły w płucach.
Następne poszły dwie dziewczyny, Brenda McDave i Kornelia Tracy, które zostały przydzielone do Hufflepuffu i Ravenclawu, a następnie trzech chłopaków, którzy dostali się do Slytherinu. Uwagę przykuł młody czarodziej o imieniu Marcus Crowley, który nie zdążył nawet usiąść na krześle, a trzymana w powietrzu Tiara Przydziału, przydzieliła go do Ravenclawu. Jak każdy został powitany gromkimi brawami.

- Albus Severus Potter – wyczytał profesor Flitwick i uśmiechnął się niemal niewidocznie.

piątek, 19 września 2014

JAMES. ROZDZIAŁ 1– "ALFARD"

JAMES. ROZDZIAŁ 1– "ALFARD"

Jeśli James miał powiedzieć, co sądzi o wielogodzinnej jeździe pociągiem w towarzystwie młodszego brata, zapewne byłoby to słowo tortura. Przedziały bowiem były zapełnione do granic możliwości, a wielu uczniów nie zajęło jeszcze miejsca. Dlatego James był zmuszony siedzieć w przedziale z Albusem i Rose, którzy dyskutowali zaciekle o tym, do którego domu przydzieli ich Tiara Przydziału i coś o nauczycielach i lekcjach. Jamesowi nie chciało się nawet ich słuchać, wyłapywał tylko czasem jakieś zdania i wygłaszał na ich temat złośliwe komentarze. Z czasem i to mu się znudziło, więc zaczął gapić się w okno, podziwiając widoki i krajobrazy, które zmieniały się w zaskakującym tempie.
Przez cały czas zastanawiał się, gdzie był Fred. Nie widział się z nim od ostatniego spotkania na peronie 9 i ¾ pod koniec czerwca, a tego dnia nie próbował go nawet szukać, ponieważ i tak spotkaliby się w pociągu. Fred już dawno powinien go znaleźć siedzącego w przedziale. Jedynym dobrym powodem, dla którego jeszcze go nie było i nie gadał jak najęty o tym, jak pojechał z wujem George'm i ciocią Angeliną do Włoch, mógłbyś fakt, że pewnie sam czekał na to, aż on go znajdzie.
James westchnął, ubolewając nad głupotą kuzyna i zarazem najlepszego przyjaciela i wstał ze swojego miejsca. Dopiero gdy otworzył drzwi, został zauważony przez Albusa i Rose.
- Gdzie idziesz? - zapytał brat.
- Ach, dzieci. Wy spokojnie możecie sobie rozmawiać, ale dorośli mają swoje sprawy do załatwienia.
Szczególnie podkreślił fakt, iż jest od nich starszy i dzięki temu może robić to, na co ma ochotę. Potem wyszedł z przedziału i ruszył na poszukiwania Freda.
Przepychając się łokciami przez niezadowolony tłum uczniów, natrafił na osobę, której za wszelką cenę spotkać nie chciał. Nagle cały sens jego poszukiwań wyparował, kiedy tylko walnął łokciem w nos chłopaka, ubranego w zielone szaty.
- Mistrz gracji z ciebie, Potter – zironizował Ślizgon, łapiąc się za nos i rzucając Jamesowi wściekłe spojrzenie.
- Taa, dzięki, Malfoy. Miałem nadzieję, że twoja byźka będzie bardziej znośna z nosem mojego autorstwa.
James wyszczerzył się w stronę Scorpiusa Malfoya. Można by długo rozprawiać nad tym, dlaczego ta dwójka się nie tolerowała, ale lepiej powiedzieć tylko, że to sprawka pewnego soku dyniowego, blond włosów i dwóch tygodni pastowania podłogi szczoteczkami do zębów. Więcej wyjaśnień brak, choć pewnie coś by się znalazło. Jednak to było tylko zwykłe powitanie. Chwilę później obaj parsknęli śmiechem i odwrócili się bez słowa, wracając do poprzednio wykonywanych czynności.
James doszedł do końca pociągu i postanowił się zatrzymać. Stamtąd miał najlepszy widok na cały pociąg. Zmrużył oczy, żeby lepiej widzieć i starał się wypatrzyć Freda. Nie było to łatwe, bo miał on rude włosy, tak samo jak reszta Weasley'ów. Marchewkowowłosych czarodziejów było na tyle wielu, że ciężko było rozpoznać, kto jest kim. James mógłby przysiąc, że rozpoznał Molly oraz Louisa, ale po Fredzie ani śladu.
Korytarz zwolnił się trochę, ale nagle powstaa wrzawa, bo dwie rudowłose osoby przeciskały się przez uczniów, nie zważając na części ciała pozostałych. Za wszelką cenę pragnęli przedostać się na koniec pociągu. Byli to Fred, a jakże, i jego młodsza o rok, czyli w wieku Jamesa, siostra Roxanne. Oboje z szerokimi uśmiechami na twarzy i zdyszani rzucili się na Jamesa i niemal siłą wepchnęli go do ostatniego przedziału, upadając na podłogę.
- Co was napadło? - zapytał obolały James, masując tył głowy, którym walnął w drewnianą część siedzenia.
Roxie i Fred trzęśli się ze śmiechu i nie byli w stanie wydusić z siebie żadnego normalnie brzmiącego słowa. James mógłby dać słowo, że za chwilę się rozpłaczą, a właściwie już zaczynali płakać.
Wtedy właśnie nastąpił wybuch. Rodzeństwo Weasley'ów jeszcze bardziej zaczęło się śmiać (o ile to było możliwe) i wciąż taczali się po podłodze, nie zwracając uwagi na śpiącą osobę na siedzeniu obok.
James usłyszał wściekłe krzyki, a potem śmiechy uczniów, więc postanowić wyjrzeć, żeby zobaczyć, co się stało. Roxie i Fred chcieli go powstrzymać, ale chłopak nawet nie zdążył wstać, a drzwi przedziału otworzyły się z hukiem, a w nich stanęła trójka wściekłych chłopaków i  dziewczyna. Jeden z nich, ten na środku, miał potargane i pokryte sadzą włosy oraz twarz, zupełnie jakby coś w niego wybuchnęło. Drugi miał na sobie ściekająca zieloną maź, a trzeci – miąższ z dyni z pestkami. Dziewczyna piszczała, ponieważ jej szata była cała w różowej gumie do żucia. Wszyscy byli wściekli niczym stado rozjuszonych byków, którym dym leci z nosów jak w kreskówkach.
- P-pasuje wam to – powiedział James.
Próbował się powstrzymać, trzeba mu to przyznać. Starał się. Ale mu się to nie udało i parsknął, po czym dostał takiego ataku śmiechu, że ledwo rejestrował oczami, co się działo wokół niego. Zagłuszany był tylko przez chichoty uczniów na zewnątrz przedziału i Roxie oraz Freda.
- CZY WY... CZY WY W OGÓLE ZDAJECIE SOBIE SPRAWĘ, CO ZROBLIŚCIE?! - ryknął najpotężniejszy z nich, ten od miąższu z dyni.
- Te plamy są nie do usunięcia – załkała Gumowa Panna w tym samym czasie.
W tym samym czasie śpiąca kobieta, opierająca się o ścianę, zmieniła pozycję i wydała z siebie przeciągłe mruknięcie. Potem znów pogrążyła się we śnie.
- Ch-chyba nie chcecie się kłócić przy nowej pani profesor? – powiedziała w końcu Roxie, opanowując się jako pierwsza.
- Skąd wiesz, że to profesorka? - zaciekawił się jej brat.
- Tak jest napisane – wyjaśniła, wskazując na złotą tabliczkę z napisem: PROFESOR ALFARD SHADE.
Czwórka poszkodowanych zrobiła się czerwona ze złości, szczególnie chłopak z jasnymi włosami na środku.
- Dobra, chodźcie... policzymy się z nimi później – warknął przez zęby, piorunując spojrzeniem śpiącą kobietę. - To jeszcze nie koniec.
Wszyscy czworo odeszli chwiejnym krokiem, a do otwartych drzwi podszedł Scorpius Malfoy, kręcąc głową i uśmiechając się z politowaniem.
- Jesteście żałośni.
James zareagował pierwszy.
- Przyznaj, że ci się podobało. Powstrzymywałeś się z całych sił, żeby się nie roześmiać – powiedział, posyłając mu znaczące spojrzenie.
- NO WŁAŚNIE NIE – odparł oburzony Malfoy.
Zaraz obok Ślizgona pojawili się Albus i Rose. Chłopak z niedowierzaniem spojrzał na starszego brata, a potem na Roxanne i Freda.
- To wy im to zrobiliście? - zapytał z niedowierzaniem. - Jak mogliście...
Nie zdążył dokończyć, a wszyscy troje podnieśli się i usiedli na siedzeniach, jak na cywilizowanych ludzi przystało, otrzepując z szat kurz. Patrzyli na siebie nawzajem, jakby się naradzając w myślach.
- Nie my, to Malfoy – powiedzieli chórem.
- Mnie to tego nie mieszajcie! - krzyknął wściekły Scorpius.
- Co tu robicie, dzieciarnia, tak w ogóle? - zaczął James podejrzliwie.
- Zajęli nam przedział – wyjaśniła pospiesznie Rose. - Moglibyśmy wejść do waszego? Jest w miarę pusty, a śpiącej profesorce nie będziemy przeszkadzać, obiecujemy.
Albus spojrzał na nią, czując się zdradzony. Nie chciał tak tego ujmować i być zdanym na łaskę brata, który i tak już dokuczał mu do granic możliwości.
- Jasne, nie krępujcie się.
James się wyszczerzył, a Al poczuł, jak pieką go policzki. Nie patrząc w stronę brata, usiadł obok Roxie i Rose. Scorpio usiadł za to obok Fred i Jamesa, co zdziwiło chłopaków, jak również dziewczyny znajdujące się w przedziale.
- Macie jeszcze trochę miejsca, a ja nie mogłem nic znaleźć – wyjaśnił pospiesznie Malfoy, patrząc gdzieś w dal. - To nie tak, że chcę tu z wami siedzieć czy coś.
- Jasssne – mruknął James, szturchając Freda, na co oboje uśmiechnęli się do siebie.
- Nie było w tym nic śmiesznego – warknął jakby obrażony Ślizgon, odwrócony do nich tyłem.
Wszystkich zdziwiło to, że zobaczył ich, choć nawet nie patrzył w tamtą stronę, na co też zareagowali uśmiechami. Scoprius był nieco nadęty, więc uznali, że pewnie nikt nie chciał ustąpić mu miejsca. Malfoy'owie mieli to po prostu we krwi, tak mówił Harry swoim dzieciom. Ale jakim dupkiem by się nie okazał, były dwie opcje. Albo trzymać się od niego z daleka, albo się z nim zaprzyjaźnić. Pierwsza w sumie była dobra, ale los chciał, że James chodził z nim niemal na wszystkie zajęcia i byli z tego samego roku, więc unikanie nie było możliwe. Przyjaźnienie się z Malfoy'em nie uśmiechało się Potterom i Weasley'om, szczególnie znając historię szkolną Harry'ego, Hermiony i Rona z Draconem. Ale. Zawsze jest jakieś ale. Scorpius mimo zachowania dupka, mówił czasem mądre rzeczy. Rzadko, ale jednak.
Dopiero wtedy wszyscy mieli okazję przyjrzeć się śpiącej kobiecie. Mimo nieco męskiego imienia, od razu dało się poznać, że opisywało nową profesorkę w Hogwarcie. Jednak zwykle nikt dorosły, oprócz pani sprzedającej przekąski, nie jeździł do szkoły pociągiem, a w szczególności nauczyciele. Kobieta spała niezwykle twardym i równym snem. Była wysoka, dało się to poznać, mimo że skuliła się do snu, i szczupła. Miała jasną, niemal bladą, cerę i czarne falowane włosy, upięte w wysoki kucyk. Jej szata zdawała się wymięta i nieco wyblakła, przez co można podejrzewać ją o niechlujstwo, jednak każdy wiedział, że kryło się za tym coś innego. Wszystko wskazywało na to, że nawet pod czujnym spojrzeniem sześciu par oczu nie zamierzała się obudzić, więc rozmawianie o niej pewnie nie sprawiłoby jej problemów.
- Myślicie, że nie żyje? - odezwał się w końcu James.
- Przecież oddycha – powiedziała trzeźwo Rose.
- Może udaje? - zaproponował Al.
Roxie, która siedziała najbliżej, przyjrzała jej się, po czym szturchnęła palcem w policzek, a wszyscy na chwilę wstrzymali oddech. Kobieta nawet się nie poruszyła. Głowę nadal miała skierowaną w stronę ściany, przez co nie można było odczytać niczego z jej twarzy. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
- Nie wydaje mi się  - stwierdziła Roxie - poza tym... dlaczego stajemy?
Jamesowi zdawało się, że pociąg jechał wolniej od kilku chwil, i nie mylił się. Teraz stanęli na dobre. On, Fred, Malfoy, Roxanne, Albus i Rose wyjrzeli za drzwi przedziału.
- Chyba ktoś wsiada – stwierdził zaintrygowany Albus.
- Sam na to wpadłeś? - zażartował James. - No to gratuluję spostrzegawczości.
Al zamroził go wzrokiem. Nic mu nie odpowiedział, choć miał w zanadrzu kilka dobrych odzywek, po których jego brat mógłby żałować zadarcia z nim. Tata powiedział mu, żeby nie dał się tak łatwo sprowokować i zamierzał go posłuchać.
Pozostali uczniowie zaczęli wychodzić ze swoich przedziałów i tłoczyć się na korytarzu.
- Co się tam dzieje... - zastanawiał się James na głos, patrząc podejrzliwie na tłum, przez który zdawał się ktoś przeciskać.
Dopiero po chwili dobiegł ich niski głos:
- Proszę się uspokoić i zająć swoje miejsca! Proszę nie robić zamieszania!
- Jak sądzicie, kto to? - zapytał Fred z wiecznie widniejącym na jego twarzy uśmieszkiem.
W tej samej chwili dostrzegli wreszcie ponad głowami uczniów trzy surowe twarze, a zaraz potem wyłoniły się ich szaty.
- Och, to Aurorzy z Ministerstwa – powiedziała Rose, zasłaniając ręką usta. - To niedopuszczalne, żeby zatrzymywali pociąg. Nie mają prawa.
Wszyscy weszli z powrotem do przedziału, widząc i słysząc złość i powagę Aurorów. Nie chcieli im się narażać, nawet nie wiedząc, czego chcą.
- Skąd wiesz? - zainteresował się James.
- Wasz tata jest jednym z nich i nie wiecie? - zdziwiła się dziewczynka, a James tylko wzruszył ramionami i gestem dał jej znak, żeby kontynuowała. - No więc jest wiele zasad, które obowiązują Aurorów, w tym nietykalność do niepełnoletnich czarodziejów. Zwykle sprawdza się jedynie ich opiekunów. Kiedyś była zasada, że każdy uczeń przed wejściem do Hogwartu był poddawany wielu zabiegom i jeśli żaden z nich nie miał na sobie działania czarnej magii, został wpuszczany do szkoły. Ale to naruszało prywatność uczniów i czuli się niekomfortowo... więc nakaz wycofano.
Drzwi rozsunęły się i trzasnęły z hukiem. W nich stanął muskularny mężczyzna o siwych włosach i z wieloma bliznami na twarzy. Najpierw tylko stał i patrzył na każdego po kolei obecnego w przedziale.
- Wstać – nakazał, a wszyscy posłusznie, choć z niechceniem, zrobili to.
Wyjął różdżkę z szaty i wypowiedział długie i nieznane nikomu z obecnych zaklęcie, a potem wskazywał nią w stronę najpierw Albusa, potem Rose i Roxanne, Malfoya, Freda, Jamesa i profesor Shade. Po prześwietleniu wszystkich, przyglądał się podejrzliwie swojej różdżce przez jakiś czas.
- Ma pan zgodę na robienie tego? - wypalił James w końcu.
- Co powiedziałeś? - warknął Auror z grymasem niezadowolenia na twarzy.
Chłopak przełknął ślinę.
- No... czy ma pan zgodę? Podobno wasze przepisy zabraniają naruszania prywatności uczniów.
- Ale nie zabraniają nauczyć paru zasad małego smarkacza – odparł, łapiąc Jamesa za nadgarstek i wykręcając go lekko, podnosząc do góry. - Rozumiesz?
Chłopak szybko pokiwał głową.
- Pytałem, czy rozumiesz, smarkaczu? - kontynuował czarodziej, trzymając swoją różdżkę niebezpiecznie blisko twarzy Jamesa. - Gdzie zniknęła twoja arogancja?
Rodzeństwo Weasley'ów, Rose, Albus i Scorpius myśleli, że zaraz chłopakowi się oberwie. Mężczyzna, który go trzymał na cierpliwego nie wyglądał, raczej na zmęczonego i wkurzonego, takiego, który zdolny był do zaatakowania ucznia Hogwartu. Ale nawet jeśli chciałby zrobić coś takiego, nic z tego nie wyszło.
- Nie waż się dotykać chłopca – usłyszeli.
W jednej chwili ręka Jamesa została wyrwana z uścisku Aurora, a on sam cofnął się o kilka kroków, ponieważ został przykryty czarną peleryną i magiczna siła odepchnęła go do tyłu, wskutek czego uderzył plecami w drzwi przeciwległego przedziału i osunął się na podłogę.
- Skoro cię, przyjemniaczku, nie nauczono cierpliwości, to może nie powinieneś zostawać czarodziejem, co? - powiedział drwiący, donośny i lekko zachrypnięty głos. - A może ci poduszkę kupić, żebyś to na niej się wyżywał?
Do mężczyzny podbiegli dwaj inni i wszyscy trzej zszokowani patrzyli na profesor Shade, która stanęła w obronie chłopaka.
- JAK ŚMIAŁAŚ ZAATAKOWAĆ AURORA?! - ryknął mężczyzna z siwymi włosami. - Wiesz, czym to grozi?!
Alfard Shade wzruszyła jedynie ramionami, nic sobie nie robiąc ze wściekłości czarodzieja.
- Nie. A może powiecie mi, czym grozi znęcanie się nad dzieckiem? - zapytała beztrosko. - Nie jestem pewna, ale to chyba poważniejsza zbrodnia.
Mężczyzna miał mord w oczach, ale zdołał się powstrzymać przed rzucaniem się na nią. Został powstrzymany przez swoich towarzyszy.
- Następnym razem proszę się opanować – powiedział jeden.
- Nawzajem – odpowiedziała arogancko kobieta.
Trzej Aurorzy zniknęli z pola widzenia dzieci z przedziału.
- To ja może odprowadzę panów do wyjścia? - zaoferowała profesor Shade i z walizką w ręku poszła za czarodziejami z Ministerstwa.
Gdy zamknęły się za nią drzwi, szóstka dzieci nadal nie mogła wyjść z wrażenia śmiałości i siły kobiety. Ktoś tak porywczy będzie ich nowym nauczycielem? Przecież ona rzuciła tamto zaklęcie bez wypowiedzenia formułki. Musiała być naprawdę dobra w tym, co robi i pewnie stoczyła wiele walk.
I właśnie w tamtym momencie pociąg ruszył, a oni zdali sobie sprawę, czego będzie uczyć ich nowa pani profesor.
Z ust Jamesa wydobyło się pełne podziwu:
- Łał.

-------------------

Oto rozdział numer Jeden i początek historii, drodzy państwo! :D Taki trochę na luzie, trochę akcji, trochę wyjaśnionych relacji. Mam nadzieję, że się podoba i liczę na komentarze :)

czwartek, 18 września 2014

PROLOG

Kilka słów na początek. Moje opowiadanie zaczyna się podczas końca "Insygniów śmierci", czyli 19 lat w przyszłość, gdy Albus Severus (syn Harry'ego) pierwszy raz pójdzie do Hogwartu. Prolog jest umiejscowiony dokładnie w momencie, gdy Ginny i Harry odprowadzają dzieci na peron 9 i 3/4. Wiem, iż większość z was czytała go, jednak prosiłabym o zrobienie tego ponownie... chociażby w celu odświeżenia sobie pamięci. :D Zapraszam:


PROLOG

Jesień nadeszła tego roku niespodziewanie. Poranek września był rześki i złoty jak jabłko, a opary z rur wydechowych i oddechy przechodniów skrzyły się w powietrzu jak pajęczyny, gdy przechodzili przez hałaśliwą ulicę, kierując się w stronę poczerniałego od sadzy, wielkiego budynku dworca. Dwie wielkie klatki grzechotały na szczycie wyładowanych wózków, które pchali rodzice, a zamknięte w nich sowy pohukiwały z oburzeniem. Rudowłosa dziewczynka wlokła się smętnie za braćmi, ściskając rękę ojca.
- Już niedługo i ty pójdziesz do szkoły – pocieszył ją Harry.
- Tak, za dwa lata – jęknęła Lily. - Ja chcę teraz!
Ludzie rzucali zaciekawione spojrzenia na sowy, gdy cała rodzina przepychała się przez tłum w kierunku bariery między peronami dziewiątym i dziesiątym. Poprzez otaczający ich zgiełk dobiegł Harry'ego głos Albusa: jego synowie znowu powrócili do sprzeczki, którą rozpoczęli w samochodzie.
- Ja nie chcę! Nie będę w Slytherinie!
- James, znowu zaczynasz? - skarciła syna Ginny.
- Ja tylko powiedziałem, że on może tam trafić – odrzekł James, szczerząc zęby do młodszego brata. - Przecież to nic strasznego. Może być w Slyt...
Urwał, napotkawszy spojrzenie matki, i zamilkł. Stali już przed barierą. James zerknął trochę wyzywająco na młodszego brata, chwycił za rączkę wózka, który do tej pory pchała matka, i popędził nim prosto na barierkę. Chwilę później zniknął.
- Ale będziecie do mnie pisali, co? - zapytał natychmiast Albus, wykorzystując czasową nieobecność brata.
- Codziennie, jeśli chcesz – odpowiedziała Ginny.
- Nie codziennie – odparł szybko. - James mówi, że większość uczniów dostaje od rodziców przeciętnie jeden list na miesiąc.
- W zeszłym roku pisaliśmy do Jamesa trzy razy w tygodniu – powiedziała Ginny.
- I nie musisz wierzyć we wszystko, co on ci opowiada o Hogwarcie – wtrącił Harry. - Twój brat lubi sobie pożartować.
Wszyscy czworo złapali za rączkę wózka i ruszyli naprzód, nabierając szybkości. Gdy byli już przy samej barierce, Albus skrzywił się ze strachu, ale do zderzenia nie doszło. Wynurzyli się na peronie numer dziewięć i trzy czwarte, zasnutym gęstym, białem dymem buchającym z czerwonej lokomotywy Ekspresu Hogwart. Niewyraźne postaci tłoczyły się w tych białych oparach, w jtórych zniknął James.
- Gdzie oni są? - zapytał z niepokojem Albus, gdy szli peronem w stronę pociągu.
- Nie bój się, zaraz ich znajdziemy – zapewniła go Ginny.
Ale w gęstych oparach trudno było rozróżnić twarze. Oderwane od ludzi głosy brzmiały nienaturalnie donośnie. Harry'emu zdawało się, że usłyszał, jak Percy robi komuś wykład na temat przepisów użycia mioteł, więc rad był, że nie musi się zatrzymywać...
- To chyba oni, Al – powiedziała nagle Ginny.
Z mgły wyłoniły się cztery postacie stojący przy ostatnim wagonie. Harry, Ginny, Lily i Albus rozpoznali ich twarze dopiero, gdy do nich podeszli.
- Cześć – zawołał Albus z wyraźną ulgą.
Rose, już ubrana w nowiutką szatę uczniów Hogwartu, powitała go promiennym uśmiechem.
- Więc udało ci się zaparkować? - zapytał Harry'ego Ron. - Bo mnie tak. Hermiona nie wierzyła, że zdam egzamin na mugolskie prawo jazdy. Myślała. Że będę musiał rzucić na egzaminatora zaklęcie Confundus.
- Wcale nie – powiedziała Hermiona. - Bezgranicznie w ciebie wierzyłam.
- Prawdę mówiąc, ja go rzeczywiście skonfundowałem – szepnął Ron Harry'emu, gdy razem ponieśli kufer Albusa i klatkę z swoją do wagony. - Zapomniałem o tym bocznym lusterku. A czy to takie ważnie? Zawsze mogę użyć zaklęcia superczujnikowego.
Wrócili na peron i zastali Lily i Hugona, młodszego brata Rose, rozprawiających z ożywieniem o tym, do którego domu trafią, gdy w końcu i oni pójdą do szkoły.
- Jak nie trafisz do Gryffindoru, to cię wydziedziczymy – powiedział Ron. - Ale nie nalegam.
- Ron!
Lily i Hugo zaśmiali się, ale Albus i Rose mieli poważne miny.
- On tylko tak żartuje, przecież go znasz – powiedziały chórem Hermiona i Ginny.
Uwagę Rona pochłonęło już coś innego. Zerknął znacząco na Harry'ego i pokazał na coś głową. Gęsta para rozwiała się na chwilę i jakieś pięćdziesiąt jardów od nich wyłoniły się z niej trzy postaci.
- Zobaczcie, kto tam stoi.
A stał tam Draco Malfoy z żoną i synem, w czarnej pelerynie zapiętej pod szyją. Włosy trochę mu się przerzedziły, co uwydatniało ostro zakończony podbródek. Jego syn był tak podobny do niego, jak Albus do Harry'ego. Draco spostrzegł, że Harry, Ron, Hermiona i Ginny patrzą na niego, ukłonił się sztywno i odwrócił.
- A więc to jest ten mały Scorpius – mruknął pod nosem Ron. - Rose, musisz być od niego lepsza we wszystkim. Dzięki Bogu odziedziczyłaś inteligencję po matce.
- Na miłość boską, Ron! - powiedziała Hermiona, trochę rozbawiona, ale i trochę rozeźlona. - Musisz od razu napuszczać ich na siebie? Jeszcze nawet nie są w szkole!
- Masz rację, przepraszam – odrzekł Ron, ale nie mógł się powstrzymać, by nie dodać: - Ale za bardzo się z nimi nie zaprzyjaźniaj, Rose. Dziadek Weasley nigdy by ci nie wybaczył, gdybyś weszła za mąż za czarodzieja czystej krwi.
Harry rozejrzał się jeszcze raz po peronie, tknięty nagłym przeczuciem. Zauważył czarny psi ogon znikający wśród ludzi i obłoków pary. Mógłby przysiąc, że należał on do wielkiego zwierzęcia, które przemieniło się w człowieka, wtapiając w tłum. Harry uśmiechnął się, ponieważ natychmiast przyszedł mu na myśl Syriusz. Tak, z pewnością chciałby, żeby był z nim tego dnia. Nie sądził, że zwykły pies przypomni mu o ukochanym ojcu chrzestnym. Nie myślał o nim od wielu lat, ale w tamtej chwili dziękował za to wspomnienie. Dzięki niemu wiedział, że jego życie toczyło się dalej.
Ginny widząc enigmatyczny uśmiech męża, położyła mu rękę na ramieniu.
- Hej!
Pojawił się James. Pozbył się już swojego kufra, sowy i wózka i najwyraźniej kipiał od nowin.
- Teddy tam jest – powiedział jednym tchem, wskazując przez ramię na kłęby pary za sobą. - Właśnie do widziałem! I zgadnijcie, co robi! Całuje się z Victorie!
Spojrzał ze złością na dorosłych, najwyraźniej zaskoczony ich brakiem reakcji.
- Nasz Teddy! Teddy Lupin! Obściskuje się z naszą Vicotire! Naszą kuzynką! Zapytałem go, co robi..
- Przerwałeś im? - żachnęła się Ginny. - Jesteś taki sam jak Ron...
- … a on mi powiedział, że ją odprowadza! I żebym spływał! Całuje się z nią! - dodał, jakby obawiał się, że nie wyraził się jasno.
- Och, byłoby cudownie, gdyby się pobrali! - szepnęła Lily. - Teddy stałby się naprawdę członkiem naszej rodziny!
- Już i tak przychodzi na obiad cztery raz w tygodniu – zauważył Harry. - Może po prostu zamieszka z nami i będzie spokój, co?
- No pewnie! - zawołał z entuzjazmem James. - Mogę nawet spać z Alem... Teddy mógłby zająć mój pokój!
- Nie – powiedział stanowczo Harry – ty i Al zamieszkanie w jednym pokoju dopiero wtedy, kiedy zechcę, by zdemolowano mi dom.
Spojrzał na stary, wysłużony zegarek, który kiedyś należał do Fabiana Prewetta.
- Dochodzi jedenasta, wsiadajcie.
- I nie zapomnij ucałować od nas Neville'a! - powiedziała Ginny, ściskając Jamesa.
- Mamo, przecież nie mogę całować profesora!
- Przecież go dobrze znasz...
James spojrzał wymownie w górę.
- Tutaj tak, ale w szkole jest panem profesorem Longbottomem. Nie mogę wejść na lekcje zielarstwa i powiedzieć, że chcę go ucałować...
Kręcąc głową nad głupotą matki, dał upust swoim uczuciom, kopiąc Albusa w łydkę.
- To do zobaczenia, Al. Uważaj na testrale.
- Myślałem, że są niewidzialne! Sam mówiłeś, że są niewidzialne!
Ale James tylko parsknął śmiechem, po czym pozwolił się matce pocałować, uściskał ojca i wskoczył do szybko zapełniającego się pociągu. Pomachał im od drzwi i wkrótce zobaczyli, jak pędzi korytarzem, szukając swoich przyjaciół.
- Testrali nie trzeba się bać – powiedział Albusowi Harry. - Są to bardzo łagodne stworzenia, nie ma w nich nic strasznego. Zresztą i tak nie będziecie jechać do szkoły powozami, tylko popłyniecie łodziami.
Ginny pocałowała Albusa na pożegnanie.
- Zobaczymy się na Boże Narodzenie.
- Trzymaj się, Al – powiedział Harry, gdy syn przytulił się do niego. - Pamiętaj, że Hagrid zaprosił cię w przyszły piątek na herbatkę. Nie zadawaj się z Irytkiem. Nie wyzywaj nikogo na pojedynek, dopóki się nie nauczysz, jak to się robi. I nie daj się prowokować Jamesowi.
- A jak trafię do Slytherinu?
To ostatnie zdanie wypowiedział szeptem, a Harry wiedział, że tylko sam moment rozstania zmusił go do zdradzenia, jak bardzo się boi.
Przykucnął, tak że twarz Albusa znalazła się trochę wyżej od jego twarzy. Spośród trójki dzieci tylko Albus odziedziczył oczy po Lily.
- Albusie Severusie – powiedział tak cicho, że nie usłyszał tego nikt prócz Ginny, a ona taktownie udała, że macha ręką do Rose, która już wsiadła do wagonu – nosisz imiona po dwóch dyrektorach Hogwartu. Jeden z nich był Ślizgonem i prawdopodobnie najdzielniejszym człowiekiem, jakiego znałem.
- Ale powiedz, że nie...
- Jeśli tak się stanie, to Slytherin zyska wspaniałego ucznia. Dla nas to nie ma znaczenia, Al, ale jeśli ma znaczenie dla ciebie, to będziesz mógł sam wybrać Gryffindor. Tiara Przydziału weźmie to pod uwagę.
- Naprawdę?
- Tak było w moim przypadku.
Nigdy tego swoim dzieciom nie mówił i teraz dostrzegł zdumienie na twarzy Albusa. Ale po chwili wzdłuż czerwonego pociągu zaczęły trzaskać drzwi i rozmazane w białych oparach postacie rodziców rzuciły się w stronę wagonów: nadszedł czas ostatnich pocałunków i przypomnień. Albus wskoczył do wagonu, a Ginny zatrzasnęła za nim drzwi. W najbliższych oknach tłoczyli się uczniowie. Wiele twarzy, zarówno w pociągu, jak i na peronie, zwróciło się w stronę Harry'ego.
- Na co oni się tak gapią? - zapytał Albus, który razem z Rose wystawił głowę przez okno przedziału.
- Nie przejmuj się – odrzedł Ron. - Na mnie. Jestem bardzo sławny.
Albus, Rose, Hugo i Lily wybuchnęli śmiechem. Pociąg ruszył, a Harry szedł peronem, patrząc na szczupłą twarz swojego syna, zarumienioną z emocji. Uśmiechał się, machając do niego, choć trochę mu było żal, że musi się z nim rozstać.
Ostatnie kłęby pary rozwiały się w jesiennym powietrzu. Pociąg wciąż powoli zniknął za zakrętem. Harry wciąż unosił rękę w geście pożegnania.
- Da sobie radę – powiedziała Ginny.
Harry spojrzał na nią, opuścił rękę i z roztargnieniem dotknął nią blizny na czole.
-Wiem.
Od dziewiętnastu lat blizna nie zabolała go ani razu. Wszystko było dobrze.

Początek

Witam wszystkich serdecznie na moim blogu o tematyce Harry'ego Pottera, a właściwie jego dalsze losy oraz jego rodziny i przyjaciół. Szczerze mówiąc, byłam nieco sceptyczna, co do wstawienia opowiadania, które napisałam (w końcu pisałam dla siebie) i nie gwarantuję, że każdemu się spodoba. Takim depresyjnym zdaniem kończę przemówienie. XD
Mam nadzieję, że nie zniechęciliście się tym moim skromnym przedstawieniem się. W każdym razie zapraszam serdecznie do czytania i mam nadzieję, że się spodoba. Choć nawet jeśli nie, zachęcam do komentowania.
Żegna się z państwem Phobos Deimos. Bez odbioru.