ALBUS. ROZDZIAŁ 2, CZĘŚĆ 2 – "CEREMONIA PRZYDZIAŁU"
Albus zauważył zaciekawienie
profesora jego osobą i zdenerwował się jeszcze bardziej. Mimo to
przepchnął się przez stojących z przodu pierwszoklasistów i z
ociąganiem usiadł na krześle. Powstrzymał chęć zamknięcia oczu
i rozejrzał się po Wielkiej Sali. Nastała grobowa cisza, a wszyscy
z zainteresowaniem wlepiali w niego ślepia, wyczekując. Tylko na
co? Nie miał zielonego pojęcia. Poczuł skurcz w żołądku, gdy
Tiara opadła mu na głowę, zakrywając czoło.
- O, kolejny Potter –
przywitała się Tiara Przydziału. - Gdzie by cię tu przydzielić,
co? Gryffindor? Slytherin?
Albus przełknął ślinę. Tak
długo czekał na ten moment, a kiedy przyszło co do czego chciał
uciec z Wielkiej Sali albo przynajmniej zwymiotować na świeżo
wypolerowaną posadzkę.
- Z pewnością dokonasz wielkich
czynów, jesteś też lojalny i szlachetny. Te cechy ceni się
najbardziej w Gryffindorze.
Chłopak westchnął z ulgą.
- Jednak... - kontynuowała
Tiara.
Jakie jednak? Co jednak? Przecież
pasował do Gryffindoru, miał cechy Gryfona, czegóż chcieć
więcej? Jakich dowodów? Skoro tak, to dlaczego nie słyszał
jeszcze potężnego wrzasku „GRYFFINDOR”, a Gryfoni nie zaczęli
wiwatować i skandować jego imienia?
- Co sądzisz o Slytherinie? Czy
tam też nie trafiają wielcy czarodzieje... taak, silni i wielcy
czarodzieje. Powiedz, nie chciałbyś zostać kimś sławnym?
Slytherin mógłby ci to umożliwić - przekonywała Tiara. - Czy aż
tak bardzo chcesz dostać się do Gryffindoru?
- T-tak – odpowiedział Albus
po chwili namysłu. - Moi rodzice i brat... - zaczął, ale kapelusz
nie dał mu skończyć.
- Myślisz, że twoi rodzicie i
brat nie nadawali się do innych Domów? Twojego ojca na samym
początku chciałem przydzielić do Slytherinu, ale on wybrał
Gryffindor, jak pewnie wiesz. Twoja matka Ginewra jest z Weasley'ów,
prawda? Każdy z Weasley'ów nadaje się na Gryfona. Co do twojej
matki zastanawiam się, czy nie wybrałem pochopnie. Po kilku latach
w Hogwarcie przybrała cechy rodowitego Ślizgona, jak przebiegłość
czy spryt – opowiadała Tiara.
- A co z moim bratem? -
zaciekawił się Albus.
- Również trudny orzech do
zgryzienia. Wy, Potterowie, macie w sobie coś... niespotykanego.
Przez setki lat kariery spotkałem się z różnymi czarodziejami,
ale żadne nie pasowało tak samo dobrze to dwóch różnych Domów
jak wasza rodzinka. Jesteś pewien, że nie chcesz wybrać
Slytherinu?
- Chyba nie – odpowiedział
Albus, ale bez przekonania. Sam już nie wiedział, w co ma wierzyć.
- Czy twoja niechęć do
Slytherinu przysłoniła ci umysł czy tylko zaczepki brata? -
zagaiła Tiara, niby to złośliwie, niby zaciekawiona.
- J-ja nie... To nie przez niego.
- Gryffindor ma już swojego
Pottera. Chyba wyszłoby na jaw, że ich faworyzuję, skoro dam im
dwóch. Wszystko przez to, że stworzył mnie Godryk, aj, aj, ciężkie
życie. Może nawet stracę posadę.
Albus jednak już nie słuchał
narzekań Tiary Przydziału. Zaczął gorączkowo myśleć o swoim
bracie i o jego złośliwych uwagacg. Dlaczego śmiał się, że on
mógł dostać się do Slytherinu, skoro sam miał taką możliwość?
Czy rozmawiając z Tiarą bał się tak samo, jak on teraz? Wybrał
Gryffindor ze strachu? Cała rodzina: ich tata i mama, wujek Ron i
ciocia Hermiona, Teddy, Wesley'owie byli Gryfonami. Czy to aż taki
wstyd, jeśli jedno z nich nie będzie kontynuowało rodzinnej
tradycji? Czy bycie Ślizgonem jest aż tak złe?
- Cóż, wygląda na to, że nie
zmienisz zdania – szepnęła zrezygnowana Tiara. - Nie pozostaje mi
nic innego, jak powiedzieć... GRYFF... - zaczęła Tiara, ale Albus
przerwał jej spanikowany.
- Nie! Nie Gryffindor. Wybieram
Slytherin. SLYTHERIN – oświadczył chłopak, pewnie akcentując
każde słowo, szczególnie te ostatnie.
- SLYTHERIN! - ryknęła
uradowana Tiara Przydziału. - Do widzenia, Albusie – powiedziała
jeszcze, zanim profesor Flitwick podniósł ją do góry.
Gdy do Albusa doszło, co właśnie
się stało, poczuł ulgę, która jednak szybko została zakłócona.
Bowiem od strony stołu Ślizgonów rozchodził się tak potężny
wiwat, że zagłuszał wszystko inne, łącznie z jękami
rozczarowania Gryfonów ze stołu obok. Albus rozpromienił się, że
tak radośnie go powitano i ruszył w stronę czarodziejów i
czarownic ze Slytherinu, którzy skandowali nie tylko jego imię, ale
zgodnie wrzeszczeli też:
- TAK! TAAK! MAMY POTTERA! MAMY
POTTERA.
Albus dostrzegł przy stole
Gryfonów zszokowanych kuzynów i kuzynki oraz innych nieznajomych
uczniów. W tym Rose, która wyglądała na rozczarowaną, ale mimo
to uśmiechała się zachęcająco. Albusowi zrobiło się jej żal,
ale przecież i tak będą mogli spotykać się na lekcjach oraz po
lekcjach, razem będą odrabiać prace domowe, najlepiej w
bibliotece... Wtedy dostrzegł twarz swojego starszego brata, który
patrzył na niego najpierw zdziwionym wzrokiem, ale zaraz przerodził
się on w podejrzliwy. A na jego twarzy pojawił się szyderczy
uśmieszek. Odwrócił się i szepnął coś Fredowi na ucho, co
usłyszał również Malfoy, siedzący plecami do Jamesa i walnął
go książką po głowie. Starszy Potter odwrócił się, obrażony.
Więcej nie spojrzał już na młodszego brata.
Albus usiadł przy innych
pierwszorocznych Ślizgonach, którzy razem ze starszakami podawali
mu dłonie na zmianę. Chłopak nie wiedział nawet, komu w danej
chwili uścisnął dłoń, ale był szczęśliwy, że wszyscy tam
cieszyli się z jego towarzystwa.
W końcu zaczepił go chłopak,
siedzący naprzeciwko.
- Cześć, jestem Patrick
Shawbury, miło poznać – przedstawił się szybko. - Ty jesteś
ten Potter, racja? TEN Potter? - pytał, jakby nie dając wiary w to,
że ma przed oczami jakąś sławną osobistość.
- To zależy... – odparł
zmieszany Albus.
- No, syn Harry'ego Pottera! -
wybuchnął w końcu Patrick. - Tego, który pokonał Voldemorta 19
lat temu? Rodzice mi opowiadali o tej bitwie... stary, twój stary
jest legendą... Czy on...
- Starczy tego dobrego, Shawbury
– powiedział wysoki czarodziej o kręconych czarnych włosach,
klepiąc Patricka po ramieniu. - Możesz już być cicho. Zrozumiałeś
czy napisać w liście z pieczątką? Jednak wątpię, czy twój
PUPIL sobie z tym poradzi.
Młodszy czarodziej natychmiast
się ulotnił, nawet nie oglądając się za siebie.
- Jesteś może... - chciał
zapytać Albus, ale chłopak natychmiast mu przerwał.
- Prefektem Slytherinu –
dokończył z sympatycznym uśmiechem, wskazując palcem plakietkę
przyczepioną do szaty. - Tak, jestem. Nazywam się Sargas Lestrange.
Na twoje szczęście ja tutaj rządzę, więc jeśli jesteś ze mną,
nic ci nie grozi.
Albus zmarszczył brwi.
- Co miałoby mi grozić? -
zapytał podejrzliwie.
- No wiesz, ci ze starszych klas
mają swoje sposoby, żeby powitać młodszych – odparł, ale
widząc zmieszaną minę chłopca, dodał nerwowo: - Pewnie sądzisz,
że Slytherin nie jest zbyt przyjaznym miejscem, ale pomijając kilku
wrednych uczniów, jest tu całkiem spoko. Zresztą sam się
przekonasz. To taka wiadomość powitalna.
Zachichotał mrożącym krew w
żyłach niskim głosem.
- Witaj w Slytherinie, Domu
Najlepszych – odparł, wyciągając rękę do Albusa.
Ten uścisnął ją niepewnie,
mrucząc:
- Albus Potter, miło mi.
- Nie denerwuj się tak, lekcje
jeszcze się nie zaczęły – parsknął Sargas.
Albus odwzajemnił uśmiech.
- Czyli jednak mam czego się
bać.
Potterowi udzielił się dobry
nastrój chłopaka, który mimo że na pierwszy rzut oka wydawał się
przerażający, okazał się całkiem miły.
Ślizgon machnął ręką,
pokazując całą kadrę nauczycielską, mówiąc:
- Sam oceń.
Albus przyjrzał się osobom przy
stole na końcu sali. Było w nim kilkoro nauczycieli, których nie
rozpoznawał, jednak większość znał. Hagrida, który uczył
Opieki nad magicznymi stworzeniami albo Neville'a Longbottoma,
przyjaciela ojca, nauczyciela Zielarstwa, od czasu do czasu
zjawiającego się na obiedzie u państwa Potterów. Z opowieści
ojca oraz brata poznał jeszcze panią Hooch (z bystrym spojrzeniem i
nastroszonymi włosami), Sybillę Trelawney (która ubierała się
dość dziwnie, jak bezdomna), pana Flitwicka (który wprowadził ich
do sali i był bardzo niski). Horacego Slughorna Albusowi udało się
spotkać w rzeczywistości, ponieważ ojciec chłopca był jednym z
jego ulubionych uczniów.
Najbardziej jego uwagę
przyciągała para siedząca w kącie stołu, mężczyzna w
niebieskich szatach oraz kobieta z czarnymi włosami w
nieczarodziejskim stroju. Tę drugą osobę naturalnie poznawał z
pociągu. Była to Alphard Shade, która powaliła Aurora z
Ministerstwa jednym zaklęciem, żeby pomóc Jamesowi. Tak sądzili
wszyscy tam obecni. Albus jednak miał własną teorię. Podejrzewał,
że wcale nie chodziło o ratunek, a profesor Shade zdenerwowała
się, kiedy nagle wyrwano ją ze snu. Czyn ten uznawał za bardziej
samolubny niż heroiczny. Wcześniej nie mógł się jej przyjrzeć,
ale w Wielkiej Sali widział w jej zachowaniu oraz twarzy coś
niepokojącego, nie nosiła szaty jak każdy czarodziej i rozglądała
się po pomieszczeniu jakby była tam pierwszy raz... albo czegoś
lub kogoś szukała.
Profesor obok Shade wyglądał
jak chodzący szkielet, miał brązową czuprynę i gawędził sobie
z Hagridem, jakby byli przyjaciółmi od wielu lat.
Albus szturchnął Sargasa w
ramię, pytając:
- Kim jest ten nauczyciel
siedzacy obok Hagrida, ten chudy?
-
Aaa, tamten? – odparł chłopak, wskazując palcem w miejsce, w
którym siedział mężczyzna. - Zaciekawił cię, prawda? To Aneurin
Bevan, uczy Transmutacji i jest chyba najlepszym nauczycielem, odkąd
tylko się zjawił.
- Jest aż taki dobry? - zdziwił
się Potter.
- Świetnie uczy, ale to nie jest
powodem jego popularności. Jest najbardziej przyjazną i otwartą
osobą w Hogwarcie. Nie da się go nie lubić.
- Od kiedy uczy?
- Niewiele. Zaledwie kilka lat.
Nauczał, zanim zjawiłem się w szkole, tyle wiem. Ale ta kobieta
obok... - zadrżał mu głos.
Podczas gdy Albus zajadał się
udkami z kurczaka i innymi pysznościami oraz popijał wszystko
sokiem dyniowym, Sargas ścisnął swój puchar z czerwonym sokiem
tak mocno, że zbielały mu kostki. Potter posłał mu pytające
spojrzenie. Nie zdążył zapytać, co z nią, ponieważ dyrektor,
czyli mężczyzna z chytrym wyrazem twarzy i siwym zarostem, zastukał
kilka razy łyżeczką w puchar, cierpliwie, aż w sali nie zrobiło
się dostatecznie cicho. Wszyscy zwrócili głowy w jego stronę.
- Zapraszam do hymnu szkoły –
powiedział, a Albus wątpił, czy uczniowie na końcu sali go
usłyszeli, ponieważ on i Sargas ledwo mogli zrozumieć, co mówił.
Okazało się jednak, że każdy
wiedział, o co chodzi, ponieważ jedni zaczęli wstawać, a inni
nie. Większość Ślizgonów została na swoim miejscu, toteż
Potter postanowił zrobić to samo. I wtedy się zaczęło... wycie,
fałszowanie... okropne jęki – a okazało się, że to tylko hymn
szkoły, który każdy śpiewał w różnych intonacjach i w swoim
tempie. Chłopak zdołał zrozumieć słowa i po chwili nucił razem
ze wszystkimi. Postanowił dostosować się do tempa Sargasa.
Hogwart, Hogwart,
Pieprzo-Wieprzy Hogwart,
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Naucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziemy wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Naucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziemy wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!
Dość nietypowy występ
artystyczny dyrektor skomentował w następujący sposób:
- Nie ma nic lepszego dla uszu
niż dźwięk młodych śpiewających najpiękniejszą piosenkę w
całym czarodziejskim życiu.
- Czy on jest trochę...? -
zaczął Albus, szturchając Sargasa w ramię.
- Szalony? - dokończył za niego
chłopak. - Tak, najpewniej. Ale za to jaki silny.
Pottera zadowoliła ta odpowiedź.
- Jak zwykle mam dla was kilka
ogłoszeń, zanim prefekci odprowadzą was do waszych dormitoriów –
kontynuował staruszek, jakby ze znudzeniem. - Co tam jeszcze...? -
powiedział i podrapał się po głowie, strącając tym samym na bok
swój ogromny kapelusz. - Cóż nie pamiętam, co miałem wam
przekazać, a zgubiłem karteczkę, gdzie miałem to wszystko
zapisane.
Kilkanaście osób z całej sali
zaśmiało się, w tym Slughorn, Shade oraz Hagrid. Pozostali
patrzyli na siebie z zażenowaniem. Bevan zachichotał tylko i równie
szybko się opanował, znów przywdziewając maskę powagi.
- Najważniejsze... w związku z
incydentem z poprzedniego roku, Motomi Shinji zrezygnował ze swojej
posady, a na jego miejsce zatrudniliśmy profesor Alphard Shade,
która od jutra będzie uczyć was Obrony przed czarną magią –
mówił, wskazując ręką czarnowłosą kobietę, która wstała i
ukłoniła się sztywno z nerwowym uśmiechem na twarzy. - Niech was
nie zrazi młody wiek, prawdziwe z niej ziółko. Mam nadzieję, że
spełni się w roli nauczycielki w Hogwarcie.
Rozległy się zdawkowe oklaski i
szepty uczniów, niektóre krytyczne, niektóre zachwycone.
- Jak oni mogli to zrobić?
Albus usłyszał obok swojego
ucha oburzony szept. Rozejrzał się i zauważył chłopaka,
siedzącego naprzeciwko stołu. Zwrócił się on w stronę prefekta
Ślizgonów.
- Nie mów, że to akceptujesz,
Sargasie. Profesor Motomi może nie był najprzyjemniejszy, ale jego
sposób nauczania był nie do przebicia – mówił z ustami pełnymi
czekoladowego puddingu. - Prawda, Maisey?
Szturchnął ramieniem chłopaka
o nastroszonych włosach, które wyglądały jakby poraził go prąd.
Miał on małe przestraszone oczy, a jego wyraz twarzy wskazywał na
to, że nie spał co najmniej od kilku dni. Mimo to na jego twarzy
gościł lekki uśmiech.
- Ja nie wiem... może... Motomi
nie był zbyt... w ogóle nie był... – mówił powoli,
zastanawiając się nad każdym słowem.
- Wiem – warknął Sargas do
tego z jasnymi włosami, ignorując chłopaka o imieniu Maisey. - Ale
co mogę zrobić? Nie mnie decydować, kogo wyrzucają z Hogwartu, a
kto, choćby najbardziej niedoświadczony, zostaje zatrudniony.
- Ten poprzedni nauczyciel został
wyrzucony? - zaciekawił się Albus.
- A tak, mały Potter – odparł
chłopak z naprzeciwka, starając się opanować złość. - Czwarty
rok w tej szkole, David Shawbury, poznałeś mojego głupiego
braciszka. A ten tutaj to Maise Bromley, w skrócie Maisey –
powiedział, wskazując kciukiem chłopaka z nastroszonymi włosami,
który był zajęty rozmową z jasnowłosą dziewczyną. - Jest od
ciebie rok starszy.
Albus przedstawił się i
wyciągnął dłoń, ale David nawet nie raczył jej uściskać,
tylko zignorował ten gest, zacisnął zęby i widząc, że prefekt
Ślizgonów już nic mu nie odpowie, znów zaczął patrzeć na
dyrektora, który kontynuował przemowę.
--------------------------
Rozdział Numer Dwa jest skończony. :D Wyszedł trochę długi, ale mam nadzieję, że to wam nie przeszkadza. Co o nim sądzicie? Przypadł wam do gustu? Czy wręcz przeciwnie? Chętnie przyjmę krytykę oraz każdy inny komentarz, byleby zaczęło się tu coś dziać. XD Tak więc oceniajcie, komentujcie, dajcie znać znajomym. Bye.